[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Brent wstał z kanapy, podniósł z podłogi patelnię i przeszedł S R do kuchni. - Zjesz ze mną śniadanie? - spytał, stawiając patelnię na ku- chence. Robert drgnął, wyrwany z zamyślenia. - Chyba ograniczę się do kawy. Nie chciałbym wam prze- szkadzać. - Och, daj spokój. Kathy trochę się powścieka i zaraz jej przejdzie. A ja i tak robię lepsze omlety niż ona. - Może przyłączy się do nas? - Z nią nigdy nie wiadomo. Ma ognisty temperament. - Tobie też niczego nie brakuje. Brent pochylił głowę. - Owszem - mruknął. - Nawet nie wiesz, jak dobrze zdaję so- bie z tego sprawę - dodał w zamyśleniu. - Ale ona chyba nadal coś do ciebie czuje - kontynuował Ro- bert. - Wybiegła z domu jak szalona, bo bała się, że ktoś cię za- atakował. - Rzeczywiście napędziła mi stracha. Miała siedzieć w domu bez względu na okoliczności, ani na chwilę nie wyściubiać nosa. Tak się umówiliśmy. Kathy nie byłaby jednak sobą, gdyby nie postąpiła według własnego uznania. Na pewno nie należy do potulnych kobiet. Kłóciliśmy się i nadal się kłócimy, tyle że dawniej... Dajmy jednak spokój moim osobistym problemom. Bierzmy się do śniadania. Robert, zrób parę grzanek. Skończył smażyć omlety i obaj zasiedli do stołu. Podczas po- siłku Robert jeszcze raz wrócił do sprawy i wypytał Brenta o najdrobniejsze szczegóły. Wszystko mogło okazać się pomocne przy rozwiązywaniu tej kryminalnej zagadki. Brent starał się więc odpowiadać wyczerpująco, nie okazując zniecierpliwienia. Dał również Robertowi numer telefonu Brennanów i popro- S R sił, aby się z nimi skontaktował. Wyjaśnił, że woli nie dzwonić do nich z domu, ponieważ linia może być na podsłuchu. Robert ze zrozumieniem pokiwał głową. Obiecał, że osobiście się upewni, czy Shanna i jej przyjaciele bezpiecznie dotarli na wy- spę. Po chwili wstał. - Kilku moich ludzi wysłałem do więzienia stanowego - po- wiedział, podchodząc do drzwi wyjściowych. - Mają przesłu- chać więziennych kumpli Harry'ego Robertsona. Może w ten sposób czegoś się dowiemy, może natrafimy na jakiś ślad, który pomoże nam ruszyć z miejsca. Przydałoby się trochę elementów do tej łamigłówki. Rozmawiałem już z Keithem Montgomerym i z Hicksami. Niewiele wnieśli do sprawy, ponieważ sami nic nie wiedzą, mogą jedynie snuć domysły. Mimo to dałem im całodo- bową ochronę. Tak na wszelki wypadek. Pogadaj z nimi i z in- nymi muzykami. Spróbujcie sobie coś przypomnieć. Liczy się każdy detal. - Chciałem to zrobić w piątek na Star Island. - Dzisiaj po południu jest pogrzeb Johnny'ego. Brent zerknął w stronę sypialni Kathy. - Wiem - szepnął. - Mówili o tym w wiadomościach tele- wizyjnych. - Zamierzasz wziąć udział w ceremonii pogrzebowej? - Tak, chociaż daruję sobie okolicznościową mowę. Wiesz, Johnny potrafił każdemu zalezć za skórę. Starałem się unikać konfrontacji, ale nigdy nie zostaliśmy przyjaciółmi. Pracowali- śmy jednak razem przez wiele lat. Uważam, że powinienem go pożegnać. - No nie! Tego już za wiele! - rozległ się głośny okrzyk. Brent błyskawicznie się odwrócił. W salonie stała Kathy. - Nie wystarczy ci, że wystąpisz na koncercie?! Jeszcze tylko S R brakowało, żebyś w tej sytuacji jechał na pogrzeb Johnny'ego! Widzę, że koniecznie chcesz się narażać! - Kathy, daj spokój. Muszę wziąć udział w pogrzebie. - Wobec tego pojedziemy razem. - Wykluczone! - Hej, dzieciaki, przestańcie! - przerwał im Robert. - Coś wam zaproponuję. Przyjadę tutaj za trzy godziny i zabiorę was na ten pogrzeb w asyście moich kolegów po cywilnemu. Co wy na to? - Ona nie powinna... - Nie dyktuj mi, co mam robić! - krzyknęła rozgniewana. - Pilnuj swojego nosa! - Znów zachowujecie się jak stare, dobre małżeństwo - stwierdził Robert. Jego uwaga natychmiast ostudziła złość Kathy. Robert uśmiechnął się pod nosem i pomachał im na pożegnanie. - Na pogrzebie też można usłyszeć to i owo zauważył jesz- cze i wyszedł do ogrodu. Kathy wróciła do sypialni, a Brent odprowadził Roberta do furtki. Policjant zatrzymał się przy samochodzie i spojrzał na dom. - To naprawdę niezłe miejsce - stwierdził z uznaniem. - Bra- ma, ogrodzenie i grozny pies, a półwysep jest własnością pry- watną i trudno byłoby stąd uciec. Tutaj nikt was nie zaatakuje. Za duże ryzyko, nawet dla zawodowca. Przy tylu komplikacjach niełatwo wykonać czystą robotę. Możecie spać spokojnie. - Dzięki. - Brent uśmiechnął się krzywo. - Poważnie... - Wiem. - Do zobaczenia S R - Trzymaj się. - Brent pożegnał Roberta i wrócił do kuchni. Czekał na Kathy, ale ona się nie pojawiła, żeby coś zjeść. Co za upór, pomyślał. Obejrzał w telewizji wiadomości, po czym usiadł do pianina. Rozłożył nuty, przećwiczył różne rytmy i akordy, aż w końcu jego palce same zaczęły grać Na zawsze, moja miłości". Zawa- hał się, ponieważ przypomniał sobie, że Kathy nie chciała słu- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |