[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czasy na dzikie straszliwie dziewicze tereny. Naprawdę, mówię, dobrze by było trochę przyhamować chyba. Albo i nawet stanąć w miejscu na jakiś czas. Albo i nawet trochę cofnąć się do tyłu. Wstecz. Nazad. %7łeby odpocząć trochę. Nabrać sił. Nabrać powietrza dla próżni, która tam, próżnując, panuje. Gdzie tam? Tam. I potem dopiero ruszyć i pójść dalej. Pójść dalej i dojść dalej, nizli doszedłbym bez odpoczynku. Bo o to przecież idzie. O iście. O dojście jak najdalsze. Tylko czy ja w tym moim ostatnio rozpędzie będąc, w tym moim pełnym biegu będąc, czy ja w ogóle mogę przyhamować i stanąć w miejscu, i cofnąć się trochę do tyłu? Czy to jest jeszcze możliwe, fizycznie możliwe, żebym ja mógł przyhamować i stanąć w miejscu? Czy też jest to już fizycznie niemożliwe i muszę biec doszczętnie. Trzeba się będzie nad tym zastanowić i przedsięwziąć jakieś kroki, jak to się mówi. Jakieś kroki nie w tym kierunku, w którym biegnę, ale oczywiście w przeciwnym. Odwrotnym. Bo naprawdę dobrze by było przyhamować, zatrzymać się i jakieś kroki wstecz przedsięwziąć. %7łeby odpocząć. %7łeby nabrać sił. Nabrać powietrza dla próżni, która tam panuje. Która tam próżnuje. Gdzie tam? Tam. %7łeby dopiero potem ruszyć i pójść dalej. Pójść dalej i dojść dalej, nizli doszedłbym bez odpoczynku, bez nabrania sił. Bo o to przecież chodzi. O dochodzenie, o dojście jak najdalsze. O wypełnienie próżni jak największe. Po co? O, wiele, wiele mam powodów, wiele, wiele mam na widoku celów i ten jeden cel, który najwięcej chciałbym osiągnąć, który jest mi najmilszy, najukochańszy, ten cel, żeby miłość moją czyli istotę, którą kocham, Gałązkę Jabłoni moją, osłonić nie tylko z tej strony, ale i z tamtej strony, że strony straszliwej próżni tej. Zawsze i teraz absolutnie służy tobie emanuel delawarski. Dlatego tam się zapędzam, daleko, daleko, i próżnię wypełniam, osłonę buduję, fortyfikacje, powietrzny mur stawiam, wydychając to powietrze, co w piersiach mam. A wdychając próżnię. Czyli nic. Tu na zrębie było co wdychać. Było dużo, dużo powietrza i można było, z myślą o próżni, zachłannie wdychać je, zachłystywać się nim spieczonymi, popękanymi od bliskości ognia wargami. Ręce zaś miałem jak święta ziemia czarne i pokryte warstwą lepiącej się żywicy. Nie mogłem ich domyć wieczorem na kwaterze. Trzeba będzie kupić z pół litra nafty, która potrzebna będzie nie tylko do czyszczenia rąk z żywicy, zanim leśniczy skombinuje mi rękawice, ale i do styliska się lepi. Potem, przy korowaniu, do czyszczenia korowaczki będzie potrzebna nafta, potem, przy rżnięciu, do piły, między zęby której żywica będzie się wciskać jak żylaste mięso między zęby mięsożernych. Więc nawet rąk nie domyłem, kiedy przyszedłem ze zrębu na kwaterę. Mówię nawet , bo miałem zrobić kupę rzeczy, wyprać chciałem chusteczki, onuce te po którymś z tych trzech z łódzkiego chciałem też wyprać, żeby je po wyschnięciu używać, bo własnych nie przywiozłem, nie pomyślałem o tym, duży błąd, a żadna z moich dwu koszul nie była jeszcze na tyle stara, na tyle onucowata, żeby ją na dwie onuce w miarę równo rozedrzeć. Przewietrzyć dobrze izbę też miałem, trochę drzewa chciałem narąbać w szopie, w piecu potem nahajcować, zjeść zwaną kolację, potem pograć sobie trochę na organkach, zaciągając się papierosem między jedną a drugą melodią, między jednym a drugim kawałkiem, a potem, nie wiem dokładnie, ale może bym spróbował zastanowić się i rozwikłać, i uwolnić się od jednej chociażby z wielolicznych tysięcznych tajemnic, z tych, co to świdrują toń i zżerają mózg, od jednej chociażby uwolnić się, zgryzć i połknąć ją, miast ona mnie, albo właśnie odwrotnie, może bym zgasił światło i posiedział cichuteńko na krześle z nogami na drugim krześle i, patrząc na tańczące po ścianie błyski ognia przebijające przez te trzy słynne szparki w drzwiczkach pieca, może spróbowałbym o niczym, ale to o niczym, ale to zupełnie o niczym nie myśleć. Nużby się to udało. Nużby się to, jak to się mówi, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |