[ Pobierz całość w formacie PDF ]

razy starsza, o urodzie, fryzurze oraz czystości wysłużonej miotły. Ta była ubrana
w nieco znoszoną zieloną suknię z adamaszku, wciąż wartą tyle co dobry wół,
a w charakterze dodatku do niej dzwigała krótką kolczugę i toporek.
Cała trójka zatrzymała się tuż przy drabinach, dobre dwa sążnie od zagrzeba-
nego w słomie czarodzieja.
 Nie wiem, w czym rzecz.  Debren usiadł, zagarnął więcej słomy na
brzuch i biodra.  Ale zostańcie tam, gdzie stoicie, póki sobie tego nie wyja-
śnimy.
 Kupą  syknęła ta o urodzie miotły. Debren szybko złożył palce, wymie-
rzył wprost między małe blade oczy. Kobieta cofnęła się, omal nie przekroczyła
ostatniej belki, za którą było dziesięć stóp pustki, twarde klepisko, a może i Szcza-
pa ze zwróconym już prawidłowo grotem.
To je trochę otrzezwiło. Całą trójkę. Kucharka już wcześniej na dobre i złe
przyrosła do drabiny.
 Nie szukam zwady.  Zwięta prawda, szukał brzegu derki i sposobu owi-
nięcia się nią tak, by wypadło to godnie i mało żałośnie. Przeklęte baby.  Może
trochę zabarłożyłem, wybaczcie, ale już sobie idę. Nie chcę kłopotów.
 Daj tu tę kuszę, Ksemi  rzuciła przez ramię nieładnie uśmiechnięta Len-
da.  A ty, Debren, nie strasz. My tu same niewiasty, ale nie z tych strachliwych.
Większych od ciebie chwatów się w  Różowym Króliku na łopatki rozkłada,
ostatnie soki z nich wyciska i półżywych za wrota ekspediuje.
49
 Wierzę  zmusił się do równie nieprzyjemnego uśmiechu.  Ale kuszę
zostawcie na dole. Bo krew się poleje. Babska. I nie mówię o twoich ciężkich
dniach, księżniczko.
 Dudkaj się  warknęła.  Ksemi!
Znowu zademonstrowała szybkość i kocie wyczucie przestrzeni. Za plecami
obu pozostałych, gdzie praktycznie nie było miejsca, w dodatku wpychając w bie-
gu kord między zęby i nie tnąc ani policzków, ani warkocza tej z tasakiem, do-
padła wolnej drabiny. Ksemi, może nie tak szybka, za to reagująca na pierwsze
zawołanie, już tam była, już podawała zza belki myśliwską lekką kuszę.
Zabrakło im dwóch stóp. Debren uderzył odruchowo, gangarinem, w dodatku
mocno. Na szczęście mało precyzyjnie i na szczęście ta miotłopodobna potknęła
się, klapnęła tyłkiem na belki. Ktoś pisnął;  Aój! , czyjeś nogi zadudniły o szcze-
ble, szczęknęła zapadka kuszy, a potem, niedaleko, ale już za ścianą, rozległ się
przerazliwy kwik.
 O Machru! Zabili! Na śmierć zabili!  zapiszczał histerycznie cienki, ko-
biecy głos na dole.  Ksemi zabili Matko Bożyca! Matko Dunne!
 Kupą  wymamrotała wiedzma w kolczudze. Zaczęła się podnosić,
po czym usiadła z powrotem i wytrzeszczając przerażone oczy, zwymiotowała
wprost na zielony adamaszek swej spódnicy. Debren, korzystając z chaosu, prze-
turlał się na bok, wyrwał derkę spod pośladków, przerzucił na wierzch. Młodziut-
ka, blada jak jej giezło, zamknęła oczy i z rozpaczliwym jękiem machnęła ta-
sakiem w stronę maguna. Tasak zawirował, minął Debrena, uderzył w kalenicę,
odłupał wielką drzazgę, strzaskał dwie dachówki i spadł na podłogę.
Coś zakrztusiło się kwikiem, plasnęło w błoto, ucichło,
 Nic. . . nic mi nie. . .
 %7łyjesz, Ksemi?!  Znów histeria, dla odmiany radosna.  %7łyjesz!
 O kuwwa watś. . .  Splunięcie: złością i resztkami strachu. I trzymanym
w ustach nożem.  Dosyć! Cisza, powiadam! Zamknij dziób, Szczapa, i zobacz,
kogo tak. . . Na połamane członki Machrusa, mam nadzieję, że to żaden z tych
zboczonych gówniarzy, podpatrywaczy zasmarkanych. . .
Debren gorączkowo zmagał się z derką, bezskutecznie próbując zawiązać ją
sobie wokół bioder.
 O matko. . .  Szczapa już nie krzyczała. Stała chyba w otwartych
drzwiach, bo zrobiło się jaśniej. Choć może to dzięki dziurze w dachu.  Za-
bili. Chy. . . chyba całkiem.
 Toć żyję  stęknęła Ksemi.
 Maciorę zabili, naszą Aaciatkę. . . Bełt z niej sterczy. Taka dobra świnia,
Bożycu miły. . . Ani zipnie. Kałuża cała we krwi.
Zrobiło się cicho. Zielona dyszała ciężko, dzieweczka z warkoczem wciąż nie
otwierała oczu. Kucharka znikła.
50
 Wyjdzcie  powiedziała półgłosem Lenda.  A ty, Debren, jeśli masz co
chować pod tą szmatą, przestań wyżywać się na dzieciach i zwierzętach. To nie
dla ciebie przeciwnik. Ze mną się zmierz, sam na sam. Uczciwie i bez czarowania.
Tu i teraz.
 Z tobą, bez czarowania?  wykrzywił cierpko usta.  To chyba w łożu.
Słońce stało już wyżej, niż myślał. Udało mu się dostrzec, że pociemniała na
twarzy.
 Stawaj, tchórzu  syknęła.
 Goły, przeciw dziewce postury niedzwiedzia? Dzięki, nie skorzystam. Za-
wołaj lepiej swoją panią, czas chyba pogadać z kimś rozsądnym.
Przykucnęła, podniosła wypluty przed chwilą nóż. Mały, poręczny, z kościaną
rękojeścią. Bardzo paskudny. Debren napiął mięśnie.
 Czekaj, Lenda.  Kobieta w kolczudze dzwignęła się chwiejnie, odrzuciła
wiecheć słomy, którym przetarła sukienkę.  Czekaj. To naprawdę czarodziej.
 Zaraz tak go palnę, że odechce mu się raz na. . .
 Zawrzyj gębę, dziewko głupia. Jak każę, to palniesz, ale nie teraz.
Debren, trochę zdziwiony, zerknął najpierw na Lendę, zaciskającą usta w bla-
dą kreseczkę, potem na tę drugą, której głos w końcu rozpoznał.
 Bo jeśli to nie ten, którego szukamy, to chyba pomoże nam znalezć tamte-
go.  Wzięła się pod kościste boki, zadarła wyżej ostry, trochę ptasi nos.  Bez
szemrania i wkładając w to cały swój magiczny kunszt. A wiecie czemu, panie
Debren? Boście właśnie przelali tę obiecaną babską krew. Najdroższą, jaką mam
w swoim żywym inwentarzu, może wyłączając Ksemi, która dziewictwo jeszcze
nosi i z dobrego domu tu trafiła. Aaciatka to nie taka sobie zwykła świnia, to kró-
lowa wśród świń. Z Depholu była, sztuką tamtejszych magów od ryja aż po ogon
uszlachetniona i droga jak cholera. Jesteście mi winni duże pieniądze, mistrzu
Debren, i odpracujecie je teraz. Czy to jasne?
 Jasne  powiedział z powagą.  Jasne, Mamo Dunne.
* * *
 Dobra jajecznica  przetarł usta rękawem pikowanego kaftana, pozosta-
wionego pod  Różowym Królikiem przez jakiegoś roznamiętnionego kupca. 
%7łal, że jajek w niej tak mało. Dolej jeszcze tego grzanego, Ksemi. Zimno w tej
waszej stajni.
Dziewczyna, wciąż trąc stłuczony o drabinę łokieć, skwapliwie sięgnęła po
parujący dzban z przyprawionym korzeniami piwem. Bała się Debrena. Wszystkie
się go bały i pewnie dlatego izba świeciła pustkami. Z drugiej strony  to był [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.