[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nad to morze, jak pogrzebałem tamtych. Jestem sam, tak straszliwie, tak okropnie sam, że
zaczynam się zrywać w ciemności po nocach, a we dnie lękać się szelestu i cieniów, które
rzucają mi pod nogi rozkołysane w wietrze rośliny-dziwolągi.
Tak, jestem sam. Bo przecież te dzieci - to nie są moi blizni. To są istoty z innej planety
w dosłownym znaczeniu tego wyrazu.
Cóż bym dał za to, aby tu mieć jeszcze przy sobie bodaj na jedną krótką chwilę Martę lub
Piotra!
Gdy Marta zachorowała, nie przeczuwałem nawet, że się to wszystko tak strasznie skoń-
czy.
Widziałem wprawdzie od dawna, że organizm jej wyczerpany jest wszystkim, co prze-
szła, i osłabiony nurtującym w niej smutkiem, ale przecież ta myśl była ode mnie daleka, tak
daleka!
Ostatniego dnia już Marta nie była zdrowa. Cichsza jeszcze i więcej zadumana niż zwy-
kle, spędziła prawie cały dzień z dziećmi na morskim wybrzeżu. Bawiła się z Tomem i pie-
ściła nawet dziewczynki, dość zdziwione tym rzadkim u niej objawem czułości macierzyń-
skiej. Około południa, gdy przyszedłem nad morze powiedzieć, że czas już wracać ku domo-
wi na stawach, bo wkrótce nadciągną burze, uśmiechnęła się do mnie i powtórzyła parę razy:
- Czas wracać, czas wracać...
Te wszystkie drobne szczegóły tak mi żywo stoją w pamięci, tak natarczywie na myśl się
nasuwają, że teraz, gdy piszę, mam ją przed oczyma, widzę każdy jej ruch, słyszę jej głos - i
wierzyć mi się nie chce, że jej już naprawdę nie ma i że naprawdę nigdy jej już nie zobaczę...
Idąc ku domowi wzięła najmłodszą Adę na ręce i dopytywała jej się, czy kocha Toma.
Dziecię wstrząsnęło główką z przeczeniem.
- Nie. Nie kocham. Marta posmutniała.
- Dlaczego nie kochasz? dlaczego? Aduś?
- Bo Tom jest niedobry. Tom chce, żebym go słuchała.
- To zle - mówiła matka - trzeba Toma słuchać i kochać go, bo ty jesteś jego...
- Nie. Ja nie jestem Tomowa. Liii i Róża są Tomowe. Ja jestem swoja.
Zacząłem się głośno śmiać z tej odpowiedzi dziecka, ale Marcie zabłysły w oczach łzy.
- Niepodobna być swoją, niepodobna - szeptała raczej do siebie. Mimo to ucałowała
dziewczynkę serdecznie.
Po południu rozmawiała długo z Tomem. Zawoławszy go do siebie, opowiadała mu o oj-
cu, powtarzając może po raz tysiączny mnóstwo szczegółów, które razem składały się na ja-
kąś dziwną niby baśń, niby pieśń uwielbienia dla zmarłego kochanka. Tomasz był dzielnym i
szlachetnym człowiekiem, ale we wspomnieniach Marty obraz jego stał się jakimś bożysz-
czem, wcieleniem wszystkiego, co wielkie, dobre i piękne.
70
Napominała też Toma, by był dobry dla sióstr. Zastanowiło mnie to najwięcej, bo takie
nauki rzadko z jej ust słyszał.
Przed wieczorem Marta zaczęła się skarżyć na ogólne osłabienie, zawrót głowy i bóle w
kościach. Zazwyczaj znosiła wszelkie dolegliwości w milczeniu, tak że mogliśmy się tylko
domyślać z jej twarzy, że jej coś brakuje, gdyż nigdy ani słowem nie mówiła nam o tym i nie
szukała u nas współczucia ani pomocy. Nawet gdyśmy się dopytywali widząc czasem, że mi-
zernie wygląda, wstrząsała tylko głową i mówiła z uśmiechem:  Nic mi nie jest... - Albo:
 To przejdzie; nie umrę jeszcze, bo jeszcze jestem Tomowi potrzebna .
Wobec tego tym więcej zaniepokoiła mnie jej skarga tego wieczora. Spojrzałem na nią
baczniej i dopiero teraz spostrzegłem przy świetle gasnącego dnia, że ma gorączkowe wypieki
na policzkach, a oczy podkrążone i zapadłe. Nie straciły nic ze swego dawnego blasku: wyla-
ne łzy i smutek gryzący nie zdołały ich przyćmić, ale paliły się teraz jakimś niezdrowym
płomieniem, niepodobnym zgoła do dawnej, gwiezdnej ich jasności.
Gdy słońce zaszło, Marta, która się była położyła - więcej z osłabienia niż dla potrzeby
snu - zaczęła się niepokoić i zrywać. Widoczne było, że ogarniają gorączka. Wołała dzieci, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.