[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mary umarł w zeszłym miesiącu. Laird ją wtedy wspomógł.
Wiem, że się o nią martwi. Na pewno będzie zadowolony, jeśli
przyjmiesz ją do służby, milady.
Anne wskazała wymownym gestem w stronę kuchni.
- Nie wiem, czy chciałabyś przyjąć taką posadę - zwróciła
się do Mary. - Tam jest... - Urwała i pokręciła głową. Nie
mogła znalezć słowa, które opisałoby ten bałagan.
- Będzie dobrze - zapewniła ją Mary. - Nie ma tu nic
takiego, czego nie można doprowadzić do porządku ciężką
pracą i odrobiną mydła.
- To prawda - przyznała Anne. - Ale nie wiem, czy jest
w zamku tyle mydła, żeby starczyło na wszystkie potrzeby.
- Właśnie dlatego przyszłyśmy - oświadczyła dumnie pani
Keith. - Chcemy cię, pani, powitać i zaproponować naszą
pomoc. Od dawna swędzą mnie ręce, żeby wyrzucić z podłogi
w wielkiej sali te przegniłe śmiecie, na które laird patrzy
z takÄ… dumÄ….
- Ja też chciałabym, żeby znikły - zgodziła się z nią Anne.
Pani Keith uśmiechnęła się szelmowsko.
- Wobec tego zajmijmy się tym razem... zanim laird wróci
do domu.
- Nie mogę żądać od was pomocy... - zaprotestowała Anne,
ale pani Mowat jej przerwała.
- Chcemy ci pomóc, milady, żeby to miejsce było bardziej
podobne do domu - powiedziaÅ‚a. - GdybyÅ›my wczeÅ›niej wie­
działy o ślubie lairda, postawiłybyśmy na swoim jeszcze przed
twoim przyjazdem.
- Tak - poparła ją pani Keith. - Zaparłybyśmy drzwi przed
104
tymi kawalerami i przed ich psami też! A potem wyszo­
rowałybyśmy wszystko wrzątkiem.
- Przydałoby się - powiedziała Anne. - Ale nawet w tyle
osób nie damy rady.
- Och, nie jesteÅ›my same - powiedziaÅ‚a pani Mowat i ujÄ…w­
szy Anne za rękę, zaprowadziła ją do drzwi. - Chodz, milady,
poznasz resztÄ™ kobiet ze wsi. CzekajÄ… na dworze.
Pani Keith podeszła energicznie z drugiej strony i również
ujęła Anne za rękę.
- Wszystkie mają wiadra, miotły i szmaty.
- I dość mydła, żeby wyskrobać do czysta każdy kamień
w tym zamczysku, po którym hula wiatr - dodała pani Mowat.
Gdy Anne wyszła za próg, zza chmur wyłoniło się słońce.
Przystanęła zdumiona. To była prawda. Na dworze stało jeszcze
około piętnastu kobiet i ich dzieci w najróżniejszym wieku.
Wszyscy czekali, aż będą mogli złożyć wyrazy szacunku nowej
pani. Wprawdzie imiona zaraz jej się pomyliły, ale wiedziała,
że powitalnych uśmiechów tych kobiet nie zapomni nigdy,
były bowiem niezwykle serdeczne i życzliwe.
- Aż mi się nie chce wierzyć, że jesteście takie chętne do
pomocy - powiedziała. - To będzie ciężka praca.
Pani Mowat krzepiąco ją uścisnęła.
- Nie mamy nic przeciwko ciężkiej pracy. Robimy to
dlatego, że jesteś teraz jedną z nas, milady. Jesteś żoną lairda,
paniÄ… na zamku w Kelwin.
Anne na moment odebrało mowę. To powitanie z otwartymi
ramionami głęboko ją wzruszyło. Jeszcze nigdy nie przydarzyło
jej siÄ™ nic podobnego.
Była jedną z nich.
Pani Keith objęła dowództwo.
- Do sprzątania! - zakomenderowała jak oficer prowadzący
oddziały do bitwy. Kobiety przystąpiły do pracy.
7
Podróż po owce do McKenzie była dla Aidana trudna.
Zwykle towarzystwo synów Fanga sprawiało mu przyjemność,
choć tym razem pojechali z nim tylko czterej najstarsi. Lubił
sÅ‚uchać ich dobrodusznych przekomarzaÅ„ i żartobliwych prze­
chwałek, bo wprawiało go to w dobry humor. Poza tym dzień
idealnie nadawał się na taką wyprawę. Mimo to Aidan nie był
zadowolony.
Dawniej najstarsi Mowatowie, Thomas i Douglas, jezdzili
przy nim. Teraz trzymali siÄ™ blisko Deacona, a bracia brali
z nich przykład. Chłopcy sprawiali takie wrażenie, jakby nagle
bardziej poczuli się mężczyznami, wszyscy mieli zacięte miny,
których Aidan dotąd u nich nie widywał. Obawiał się, że zna
powód tego stanu.
Deacon przeciÄ…gnÄ…Å‚ ich na swojÄ… stronÄ™. Gdy przyjdzie czas,
chłopcy staną do walki z Anglikami.
W drodze powrotnej Aidan podjechał do Fanga. Przed nimi
Hugh, Deacon i chłopcy zawierali szalone zakłady i głośno się
śmiali, gdy ktoś przegrywał.
106
- Czy naprawdę zamierzasz pozwolić chłopakom iść z Gun-
nami? - spytał Fanga.
Stary sposępniał, zaraz jednak westchnął z rezygnacją.
- A czy mam wybór? Thomas i Douglas dorośli. William
i Andrew też już są na tyle duzi, by o sobie decydować.
Przez chwilÄ™ Aidan jechaÅ‚ w milczeniu, potem powie­
dział:
- Znam wszystkich twoich chłopaków od kołyski. Nie chcę,
żeby poszli na wojnę.
- Dziwne słowa jak na potomka Fighting Donner Blacka.
Tym bardziej, że podobno jesteś z nimi. Tak twierdzi Deacon.
- Czyżby? - Aidan zmarszczył czoło. - Przesadza. Jeszcze
się nie zdeklarowałem.
- Ale w przemycie prochu pomożesz.
Aidan poczuł, że pętla wokół jego szyi się zaciska.
- Ano, tak.
- To znaczy, że jesteś z nimi, laird.
Aidan przesunął ręką odzianą w rękawiczkę po gładkim
siodle Beaumainsa.
 Mam nadzieję tego uniknąć. Moja rodzina przekonała się
na wÅ‚asnej skórze, że wojna to najgorsze rozwiÄ…zanie. Na­
uczyłem się tego na przykładzie pradziada.
Fang ze smutkiem pokiwał głową.
- Ano tak, laird, ale czasem mężczyzna musi podjąć własną
decyzję, nawet jeśli następstwa są niebezpieczne. Nie mogę
przeszkodzić synom w spełnieniu ich obowiązku, skoro są
mężczyznami. Młodzi rwą się do czynu. Jeśli będzie wojna,
to na nią pójdą.
- A ty z nimi?
Na chwilę zapadło milczenie.
- Czy mam wybór? Muszę ich chronić. Nie mogę pozwolić,
żeby poszli beze mnie. Są moim sercem.
107 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze dziaÅ‚ajÄ… zgodnie ze swojÄ… naturÄ….