[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przecież porywać dzieci od matek; mimo wszystko prawo jest prawo, a my działamy w zgodzie z nim, w całkowitej zgodzie z obowiązującym prawem, panie sekretarzu. Toteż tacy PuHo są dla nas wręcz idealni. Po prawdzie nie do końca rozumiemy co sprawia, iż właśnie oni... jakby to powiedzieć... Gość:- Już lepiej niech pani nic nie mówi. Teraz Teraz, teraz; dzisiaj, za chwilę, za moment. Stanie się. PuHo stoi na środku Sali Tranzytowej numer dwa i zamkniętymi swymi nieoczami widzi chaos wokół siebie. Hermetyczna Komora Tranzytowa, w której go zamknięto, posiada ściany z pancernego tworzywa o przejrzystości szkła, ale dla niego nie ma to znaczenia, podobnie jak fakt, iż jej wnętrze oświetlone jest oślepiająco jasnym światłem a reszta Sali tonie w ciemności; kogoś innego faktycznie oślepiłoby ono, ale nie PuHo, nie PuHo. Widzi czerwone koła ciepłych reflektorów, lecz teraz więcej uwagi poświęca docierającym do jego nieoczu promieniom X. Poza Komorą wciąż panuje chaos, choć przynajmniej nie szaleją tam moce rozbudzonych tuczników-telekinetyków z Sali numer jeden. Tuczniki z Sali numer dwa bezwładnie półleżą w swych pajęczych, kołyskowatych fotelach, szerokim okręgiem otaczających Komorę; fotelów jest dwanaście i tyleż nadzmysłowców w nich. Wszyscy śpią, chociaż żaden nie śni. Są jeszcze młodsi od PuHo, to kilkuletnie dzieci; nagie, chude i kościste, o ciałach zdeformowanych niczym po jakiejś straszliwej chorobie kości, czaszkach bydlęcych, twarzach debilnych - ale to nie choroba, to te geny sprzężone z odpowiedzialnymi za ich potwornie wyolbrzymione zdolności parapsychologiczne. Któremuś ślina cieknie z rozwartych ust, pielęgniarka zaraz ją ściera przygotowaną chusteczką. Ich mózgi są dogłębnie spenetrowane przez tysiące cienkich nóg owych szklano-plastikowo-metalowych robali przysiadłych na ich głowach, symbiotycznie z nimi zszczepionych. Wizjami miejsc, do których tuczniki wysiłkiem swych umysłów przenoszą z Komory martwe ładunki oraz ludzi, kieruje superkomputer Stacji Tranzytowej, on też zawiaduje samą wolą nadzmysłowców, którzy wszak sami z siebie nie byliby w stanie zadziałać z precyzją czasu i miejsca konieczną dla bezbłędnej translokacji żywego organizmu na odległość tysięcy lat świetlnych, nie mówiąc już o uczynieniu tego razem, jednym nagłym aktem swej zjednoczonej woli. Komputer posiada zarejestrowane zestawy współrzędnych odpowiadające każdemu z punktów w przestrzeni, do którego kiedykolwiek dokonywał przerzutu; nieustannie aktualizuje te współrzędne, wprowadzając korekty wynikające ze wzajemnego przemieszczania się układów gwiezdnych w dwuramiennej spirali Mlecznej Drogi oraz z przemieszczania się obiektów w ramach tych układów po ich wyekstrapolowanych orbitach. Teraz na ekranach terminali kontrolerów widnieją koordynaty Otchłani Czarnych Mgieł. I koordynaty PuHo. PuHo stoi nieruchomo. Obserwuje bieganinę na zewnątrz Komory. Czy to normalne, czy też spowodowane wymknięciem się spod kontroli tamtych tuczników? Obserwuje Dziwkę, konwersującą z założonymi na piersiach rękoma i papierosem w ustach z jednym z kontrolerów, pochylonym nad klawiaturą i stukającym ABC Amber LIT Converter http://www.processtext.com/abclit.html ABC Amber LIT Converter http://www.processtext.com/abclit.html palcem w sensoryczny ekran. Obserwuje rozstawionych pod ścianami ludzi z sekcji bezpieczeństwa i konserwacji, gotowych do podjęcia natychmiastowego działania w wypadku jakichś nieprzewidywanych kłopotów, które jednakże przewidują tu wszyscy, nie jeden raz musiały się już im przydarzyć. Obserwuje, ponieważ jest obserwatorem. Boi się. Dziecinnieje w tej Komorze z tym większą szybkością, im mniej czasu mu pozostaje do momentu przerzutu. Na zewnątrz zaczynają błyskać światła ostrzegawcze, trwa odliczanie prowadzone spokojnie przez nieodróżnialny od ludzkiego głos komputera. Dziwka gasi papierosa, zapala drugiego. Ktoś głośno rozmawia przez telefon. Ktoś, kucając, grzebie we wnętrznościach jakiegoś urządzenia i ledwo się ogląda na PuHo przez ramię, obelżywie obojętny na zbliżający się moment jego wniebowzięcia. Któryś z tuczników wpada w epileptyczną drgawicę, zbiegają się lekarze: strzykawki, komputery, krew. Ci pod ścianami przygotowują sprzęt. Technik wali wściekle wenter na swojej klawiaturze. Głos komputera kończy odliczanie. PuHo krzyczy. Tucznikom występują spod tłusto spoconej skóry zwierzęce żyły. Dziwka odwraca wzrok. PuHo krzyczy coraz głośniej i nie jest to już krzyk człowieka. Boże, gdybym tylko... Jednemu z tuczników bucha z nosa i uszu jasna krew. PuHo pada na podłogę, łapie się za kolana, zwija w embrion. Krzyk urywa się. I kiedy Dziwka podnosi wzrok, Komora jest już pusta, nie ma już PuHo. ABC Amber LIT Converter http://www.processtext.com/abclit.html [ Pobierz całość w formacie PDF ] |