[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pod powiekami, nietrwałe jak cienie, umykające przed światłami samochodu. Czułam, jak wkraczam w jakiś dziwny świat, gdzie wszystko było szare i ciemne. Powoli narastało we mnie poczucie zagro\enia. Powiedziałam sobie, \e jestem po prostu przemęczona. Krótka drzemka - tego mi było trzeba. Po wczorajszym burzliwym dniu z radością grzałam się w słońcu, wdychałam chłodne, orzezwiające, górskie powietrze. Tak, pomyślałam, po prostu polezę chwilę i odpocznę. Chyba zapadłam w drzemkę, choć równocześnie część mojego umysłu była rozbudzona i czujna. Z szarości zaczęły powoli wyłaniać się kształty. Długie, wąskie schody, jak te wiodące na strych w Kruczym Gniezdzie. Tylko \e te schody zdawały się nie mieć końca. Jakaś postać szła po nich w górę. Wzdrygnęłam się, gdy ją rozpoznałam. To byłam ja, w długiej sukni. Jak na portrecie nad kominkiem w pokoju Nicholasa. Trzymałam nawet w jednej ręce czepek, a w drugiej ksią\kę. Ksią\kę Nicholasa. Nie tę z portretu, ale tę, którą znalazłam u siebie w łó\ku, z okropną, wrzeszczącą kobietą na okładce. Przyciskałam ksią\kę do piersi, wspinając się, a raczej wbiegając po schodach. Przera\ona, pędziłam po schodach, nie widząc ich końca i wcią\ oglądając się za siebie. Ale nie zauwa\yłam, by ktokolwiek mnie gonił. Mimo to czułam niebezpieczeństwo. To moje ja, które obserwowało całą sytuację, zaczęło mnie ponaglać. Szybciej, szybciej! Nie zatrzymuj się. Musisz dotrzeć na górę. Ale schody naprawdę zdawały się nie mieć końca. Słabłam. Wcią\ nie widziałam za sobą nikogo, ale teraz coś słyszałam. Kroki. Tak, czyjeś kroki na schodach. Nie szybkie - powolne, spokojne, pewne. Mój prześladowca wiedział, \e nie mogę mu uciec. Dopadła mnie bolesna kolka. Przycisnęłam bok dłonią, starając się złagodzić ból. Ksią\ka zsunęła mi się z kolan. Odgłos jej upadku jakby zbudził mnie ze snu. Wcią\ przyciskałam bok dłonią, bo naprawdę czułam ból i byłam nieco zdyszana. Dziwne! Nie bez trudu otworzyłam oczy. Miałam tak cię\kie powieki. Ksią\ka le\ała na ziemi. Pochyliłam się, aby ją podnieść, zawadzając łokciem o fili\ankę z herbatą. Nieco bursztynowego płynu chlusnęło mi na spodnie. Skrzywiłam się, widząc plamy. A właściwie tylko spróbowałam, bo mięśnie twarzy nagle się zbuntowały. Nie słuchały mnie. Jakbym miała sparali\owaną twarz. Ale działo się coś jeszcze bardziej dziwnego. Nie mogłam dosięgnąć tej przeklętej ksią\ki. Obserwowałam z dziwną fascynacją, jak moje ramię wyciągało się po nią. Ale jakkolwiek by się wyciągało, zawsze pozostawała o centymetry poza jego zasięgiem. Zagapiłam się na nieuchwytną biografię Rembrandta. A gdy się w nią wpatrywałam, zdobiące tylną stronę okładki zdjęcie dystyngowanego siwego autora zaczęło się przekształcać w zdjęcie Nicholasa. A przednia strona okładki... Krzyknęłam cicho. To był ten jego koszmarny horror, ten, który trzymałam we śnie, z krzyczącą kobietą na okładce. Nie! Nie! Nie! To nie mogła być prawda. Nie czytałam tej ksią\ki. Nigdy bym jej nie wzięła do ręki. Przełamując wstręt, podwoiłam wysiłek dosięgnięcia ksią\ki. Czułam, \e całe moje \ycie zale\y od tego, czy uda mi się chwycić ten znienawidzony tom i cisnąć z urwiska w przepaść. Nigdy więcej nie chciałam widzieć tej przera\onej kobiety. Wyciągnęłam rękę, jak mogłam najdalej, niemal muskając palcami grzbiet ksią\ki. Jeszcze dwa centymetry. Mogę to zrobić! Mogę zrobić wszystko, co zechcę, jeśli bardzo się na tym skupię... Spadłam z krzesła na ziemię. Zaczęłam się czołgać, nie, pełznąć po trawie. Jak \ołnierz pod ostrzałem. Nisko przy ziemi. Nie podnoś głowy. Jeden fałszywy ruch i po tobie... Powtarzałam sobie, \e to nie dzieje się naprawdę. śe to szaleństwo. Ale wcią\ czołgałam się w stronę nieuchwytnej ksią\ki. Krajobraz wokół mnie zamazał się, gdy przysuwałam się ku niej. Zdawała się przybli\ać do krawędzi urwiska. Podpełzałam coraz bli\ej i bli\ej, jak wabiona przez syrenę. Nie, nie wabiona, pomyślałam. Na chwilę rozjaśniło mi się w głowie. Nie wlokłam się sama, a byłam wleczona. Ktoś mnie ciągnął, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |