[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wojnÄ™ z Frankami, a przede wszystkim muszÄ™ wesprzeć sÅ‚abnÄ…cego
z każdym dniem brata. Spotkanie z tobÄ… uÅ›wiadomiÅ‚o mi, jak bardzo
błądziłem osądzając jego ostatnie uczynki, biorąc łagodność za słabość.
Tylko czÅ‚owiek jest zdolny do najwiÄ™kszych podÅ‚oÅ›ci, ale i do najwiÄ™kszych
poÅ›wiÄ™ceÅ„. %7Å‚egnaj i bÄ…dz...
Przerwał mu dudniący śmiech.
 Naprawdę myślałeś, że pozwolę ci tak łatwo odejść, marny robaku?
 34 
Malik wyczuł za sobą ruch. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, iż
stanął za nim gotowy do działania niezniszczalny wojownik.
 Teraz, kiedy poznałeś moje zamiary nie mogę puścić cię wolno,
sajjid. Powinieneś być na tyle mądry, żeby się tego domyślić. Chyba że
przeceniłem twój umysł.
Al-Adil westchnął ciężko.
 No cóż  rzekł patrząc na koniec miecza, wciąż swobodnie opartego
lśniącym ostrzem tuż przy stopie.  Skoro chcesz mnie zabić, zrób to.
Nie lękam się. Tym też się od siebie różnimy, kukło. Dla ciebie śmierć jest
końcem wszystkiego, bo nie masz duszy. Bo nigdy nie uwierzę, że ją masz.
Dlatego boisz się końca istnienia. Dla mnie to tylko przejście do innego
świata.
 Zginiesz  zazgrzytaÅ‚ tamten.  Zginiesz w mÄ™czarniach za swoje
bezczelne sÅ‚owa i pustÄ… gadaninÄ™!
Malik uśmiechnął się łagodnie. Ostatnie chwile życia. Wspomnienia
przesuwają się przed oczami nieskładnie, chaotycznie, jakby pędziły
gnane potężnymi podmuchami samumu. Ale wciąż pozostaje gdzieś na
rubieżach świadomości ten najbardziej natrętny obraz: kiedyś, gdy był
jeszcze małym chłopcem, brat uczył go puszczania słonecznych zającz-
ków za pomocÄ… zwierciadÅ‚a. ByÅ‚ bardzo biegÅ‚y w tej sztuce, a maÅ‚y Malik,
zapatrzony w niego jak w tÄ™czÄ™, chciaÅ‚ mu dorównać. DoszedÅ‚ wreszcie
do wielkiej wprawy. Umiał przytrzymać na dowolnym przedmiocie sło-
neczny promieÅ„ przez bardzo dÅ‚ugi czas. WyprowadzaÅ‚ też z równowagi
swojego piastuna, Å›wiÄ™cÄ…c mu z wielkiej odlegÅ‚oÅ›ci w jedyne zdrowe oko.
Ale to było tyle lat temu... Czy teraz potrafiłby dokonać podobnej sztuki?
WzruszyÅ‚ w duchu ramionami.
 %7łegnaj, sajjid  rzekł gospodarz.  Szkoda, że nie okazałeś się tak
mądry, jak sądziłem. Naprawdę szkoda.
 Nie tak prędko, kukło  zawołał Malik.  Jest jeszcze coś.
 Mów, czego chcesz i skoÅ„czmy już tÄ™ niepotrzebnÄ… rozmowÄ™.
 Chcę ci po prostu coś pokazać. Pragnę udowodnić, że poza Bogiem
nie ma istot nieśmiertelnych.
 35 
Przez chwilÄ™ opanowaÅ‚y go wÄ…tpliwoÅ›ci. A jeÅ›li Å›wietliste włócznie to
wcale nie ujarzmione promienie podobne słonecznym tylko zupełnie co
innego? Ale przecież kiedy cisnÄ…Å‚ w nie lustro...
 Co mi pokażesz?
 Nikt nigdy nie powinien mówić, że jest zupeÅ‚nie bezpieczny i bez-
karny. Zawsze można znalezć sposób, by zabić tyrana. Patrz tutaj!
Wypolerowana klinga w mgnieniu oka przebyÅ‚a drogÄ™ tam, gdzie
zwykł wypryskiwać pierwszy promień. Książę nie zawiódł się. Błękitna
świetlista włócznia natychmiast pomknęła ku przekraczającemu niewi-
dzialna granicÄ™ przedmiotowi. Malik patrzyÅ‚ uważnie, w którym kierunku
odbije siÄ™ Å›wiatÅ‚o. PrzywoÅ‚aÅ‚ znowu obrazy z dzieciÅ„stwa. Trzeba stać siÄ™
z powrotem maÅ‚ym Muriszem, psotnym i nieznoÅ›nym. Trzeba zapomnieć
o strachu, powstrzymać drżenie rÄ…k. Tam przecież nie stoi grozna, mor-
dercza kukła, ale stary, kochający opiekun, ulubiony żołnierz ojca. Zaraz
zacznie wykrzykiwać swoje zwyczajne obelgi, kiedy niesforny promień
wtargnie w zrenicÄ™ i oÅ›lepi go na chwilÄ™. Potem trzeba bÄ™dzie bardzo
szybko uciekać, żeby opiekun nie dopadÅ‚ psotnika i przeczekać w ukryciu
aż gniew staremu wojakowi minie.
Niebieski promieÅ„ zaÅ‚amaÅ‚ siÄ™ w lustrzanej powierzchni gÅ‚owni,
pomknÄ…Å‚ w miejsce, gdzie staÅ‚ skamieniaÅ‚y z zaskoczenia gospodarz.
ZamiótÅ‚ Å›cianÄ™ za jego gÅ‚owÄ…, z lewej strony, pozostawiajÄ…c na niej dymiÄ…cÄ…
kreskę. Al-Adil natychmiast poruszył nadgarstkiem. Zwietlista włócznia
skierowaÅ‚a siÄ™ wprost ku szyi kukÅ‚y. Ta próbowaÅ‚a schylić siÄ™, uciec w tyÅ‚
lub w bok, jednak byÅ‚o za pózno. PromieÅ„ bezlitoÅ›nie zagÅ‚Ä™biÅ‚ siÄ™ w ciaÅ‚o,
zaczÄ…Å‚ bÅ‚yskawicznie wÄ™drować w prawo. RozlegÅ‚ siÄ™ krzyk, przechodzÄ…cy
w coraz wyższe tony, aż wreszcie staÅ‚ siÄ™ upiornym, nieludzkim wizgiem.
OdpadÅ‚ wielki kawaÅ‚ ramienia wraz z gÅ‚owÄ…. KukÅ‚a potoczyÅ‚a siÄ™ do tyÅ‚u.
Sokół, do tej pory spokojnie drzemiÄ…cy z boku, poderwaÅ‚ siÄ™ nagle,
zakwiliÅ‚ przeciÄ…gle i pofrunÄ…Å‚ niczym pocisk w stronÄ™ Malika, dziobem
mierzÄ…c w jego oczy. Książę dostrzegÅ‚ ruch kÄ…tem oka, zawinÄ…Å‚ mieczem,
wkÅ‚adajÄ…c w cios caÅ‚Ä… siÅ‚Ä™ i szybkość. Ostrze uderzyÅ‚o ptaka pod skrzy-
dÅ‚em, przecinajÄ…c tułów. ZazgrzytaÅ‚ przerazliwie metal, a zwierzÄ™ runęło
na ziemiÄ™, rzucajÄ…c siÄ™ w obrzydliwych drgawkach.
 36 
W tej chwili Malik poczuÅ‚ uderzenie. ZaczÄ…Å‚ osuwać siÄ™ w ciemność.
Dotarło jeszcze do niego silne drżenie posadzki pod stopami, straszliwy
Å‚omot i trzask.
LeciaÅ‚ w mroku rozÅ›wietlonym jedynie niewyraznymi powidokami
bÅ‚Ä™kitnego bÅ‚ysku. Nie wiedziaÅ‚, czy droga prowadzi w dół, czy w górÄ™.
Było mu wszystko jedno.
Nielitościwe słońce wdzierało się pod zaciśnięte powieki. Chłód nocy
w mgnieniu oka zostaÅ‚ zastÄ…piony przez przykry skwar dnia. Malik nie-
chÄ™tnie zerknÄ…Å‚ w górÄ™ na blady bÅ‚Ä™kit nieba, po czym znów zwarÅ‚ szczelnie
powieki. Czyżby w raju pustynia byÅ‚a równie nieprzyjazna, jak na ziem-
skim padole? Nieprzytomna myÅ›l krążyÅ‚a w gÅ‚owie przez dÅ‚uższy czas,
odbijając się wielokrotnym echem, jakby została wykrzyczana pośrodku
wielkiej jaskini. Trudno, tak czy inaczej trzeba wstać i iść. GdzieÅ› przecież
czeka przewodnik, który przeprowadzi go przez bramy niebios i postawi
przed obliczem Allaha. Widocznie nie można tak od razu spokojnie zalec
na kwietnej Å‚Ä…ce, jak obiecujÄ… derwisze i muÅ‚Å‚owie. Nigdzie też nie sÅ‚ychać
niebiańskiej muzyki ani radosnych głosów, nie widać zastępów hurys
gotowych spełnić każde życzenie.
UsÅ‚yszaÅ‚ cichy stukot i coÅ› jakby westchnienie. Czyżby nadchodziÅ‚
strażnik rajskiej bramy? UniósÅ‚ siÄ™ na Å‚okciu, popatrzyÅ‚ w bok. Na Allaha,
czy to możliwe? Nie potrafił jeszcze ogarnąć skołatanym umysłem tego,
co widział.
 Antares? A co ty tutaj robisz? MiaÅ‚eÅ› przecież po mojej Å›mierci wrócić
do Jerozolimy, do mego brata...  potrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. Co siÄ™ z nim dzieje,
gdzie jest? KoÅ„ spojrzaÅ‚ na niego i wróciÅ‚ do skubania suchej trawy, pora-
stajÄ…cej ciemniejszy skrawek ziemi.  Inaczej jest w tym niebie niż to sobie
wyobraża prawowierny wyznawca Proroka.
Antares ze zwieszonym łbem poczłapał do niedalekiego zródełka.
Malik znów potrząsnął głową. Dziwnie znajoma okolica. Czy to nie oaza
al-Warad? Czyżby w niebie... Przez mÄ™tlik w gÅ‚owie zaczęła siÄ™ przebijać
pierwsza przytomniejsza myśl.
 37 
 Co ty z tym niebem, czÅ‚owieku?  powiedziaÅ‚ do siebie gÅ‚oÅ›no, kar-
cącym tonem.  Jesteś na pustyni. Na zwykłej ziemskiej pustyni wraz ze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze dziaÅ‚ajÄ… zgodnie ze swojÄ… naturÄ….