[ Pobierz całość w formacie PDF ]

okrzykiem. Cofnął się, ciągnąc za sobą dziewczynę i
kurczowo zaciskając dłoń na jej ramieniu.
Purpurowa chmura przez chwilę stała w miejscu,
wirując z oszałamiającą szybkością niczym bąk puszczony
w ruch. Pózniej, bez ostrze\enia, zniknęła niespodziewanie,
jak rozpryskująca się bańka mydlana. Na skale stali czterej
mę\czyzni. To było nieprawdopodobne, niemo\liwe, a
jednak nie duchy czy zjawy, lecz czterej wysocy mę\czyzni
o wygolonych czaszkach, w czarnych togach kryjących ich
stopy i dłonie, naprawdę stanęli tam w milczeniu, zgodnie
kiwając ptasimi głowami. Patrzyli na Khemsę, lecz stojący
za ich plecami Conan poczuł, \e krew płynąca mu w \yłach
zamienia się w lód. Podniósł się i cofnął powoli, a\ plecami
dotknął sierści dr\ącego rumaka, a ramieniem mógł objąć
wystraszoną Devi. Nie padło ani jedno słowo. Cisza zaległa
wokół jak cię\ki całun.
Wszyscy czterej mę\czyzni w czarnych togach patrzyli
na Khemsę. Ich twarze o ptasich rysach były pozbawione
wyrazu, a spojrzenia nieruchome i skupione. Khemsa trząsł
się jak w febrze; stopami mocno wpierał się w skałę, a
mięśnie łydek miał napięte w ogromnym wysiłku. Pot
spływał strumieniami po jego smagłej twarzy. Prawą dłoń
zaciskał tak mocno na czymś ukrytym pod brązową togą, \e
krew odpłynęła mu z posiniałej ręki. Lewą dłoń poło\ył na
ramieniu Gitary i zacisnął ją kurczowo, rozpaczliwym
chwytem topiącego się człowieka. Dziewczyna nie skrzywiła
się i nie jęknęła, chocia\ palce Khemsy wpijały się w jej
ciało jak szpony.
Wiodąc niespokojne \ycie Conan był świadkiem setek
bitew, ale nigdy nie widział takiej jak ta, w której połączone
siły czterech demonów zmagały się z jedną, równie
diabelską mocą. Jednak Cymerianin zaledwie wyczuwał
istotę tych koszmarnych zmagań. Przyparty do muru,
osaczony przez swych dawnych panów, Khemsa walczył o
\ycie u\ywając wszystkich mrocznych sposobów, całej swej
przera\ającej wiedzy, jaką posiadł w ciągu długich,
ponurych lat nowicjatu i wasalstwa.
Był silniejszy, ni\ myślał, a konieczność u\ycia tej siły
we własnej obronie wyzwoliła w nim niespodziewane
zasoby energii. Strach i rozpacz zwielokrotniły tę siłę.
Chwiał się pod bezlitosnym naporem czterech par oczu, ale
nie ustępował pola. Jego twarz wykrzywił zwierzęcy
grymas bólu, a ciało prę\yło się jak łamane kołem. Była to
wojna dusz, wypaczonych umysłów nurzających się w
wiedzy niedostępnej człowiekowi od miliona lat; bitwa
mózgów, które zgłębiły otchłanie mroku i poznały czarne
gwiazdy, rodzące koszmary.
Jasmina rozumiała to lepiej ni\ Conan. I domyślała się,
dlaczego Khemsa mógł wytrzymać skoncentrowane
uderzenie czterech umysłów, których wola była w stanie
rozbić na atomy skałę, na której stał. Przyczyną tego była
dziewczyna, którą przyciskał do siebie z siłą rozpaczy. Ona
była kotwicą jego znękanej duszy, druzgotanej falami
psychicznych emocji. Siłą Khemsy była jego słabość. Miłość
do dziewczyny, choć mo\e gwałtowna i zła, stanowiła
jednak więz łączącą go z resztą ludzkości, dając oparcie dla
dzwigni jego woli, tworząc łańcuch, którego nie mogli
rozerwać upiorni wrogowie; a przynajmniej nie mogli
rozerwać tego ogniwa, jakim był Khemsa.
Zrozumieli to prędzej ni\ on. Jeden z nich przesunął
swe spojrzenie na Gitarę. Tu nie napotkał oporu.
Dziewczyna skurczyła się i oklapła jak zeschły liść.
Wiedziona przemo\nym nakazem wyrwała się z uścisku
kochanka, zanim ten pojął, co się dzieje. Wtedy przyszło
najgorsze. Dziewczyna zaczęła się cofać w kierunku
urwiska, twarzą zwrócona do swych prześladowców,
patrząc na nich rozszerzonymi, czarnymi oczami; pustymi
jak okna domu, w którym zgasło światło. Khemsa jęknął i
zatoczył się ku niej, wpadając w zastawioną pułapkę.
Rozproszone myśli nie pozwalały mu na odparcie ataku
przeciwników. Został pokonany; był ju\ tylko zabawką w
ich rękach. Dziewczyna cofała się nadal, krocząc sztywno
jak we śnie, a zataczający się Khemsa podą\ał za nią,
daremnie próbując ją pochwycić; jęcząc i szlochając z
rozpaczy, poruszał się jak \ywy trup.
Dziewczyna zatrzymała się na samej krawędzi, stojąc
sztywno z piętami nad przepaścią, a Khemsa padł na
kolana i skomląc pełznął ku niej, wyciągając ręce, by
uchronić ją przed upadkiem. Ju\ prawie dotknął jej
zdrętwiałymi palcami, gdy jeden z czarnoksię\ników [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.