[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pli alkoholu.
- WolaÅ‚abym nie przedstawiać pana j ako ochronia­
rza - odezwaÅ‚a siÄ™ Chantel. - Nie chcÄ™ budzić jakich­
kolwiek podejrzeń.
- W porządku. Proszę zrobić, co pani uważa za
stosowne.
- Hm, wszyscy dojdą do wniosku, że jest pan
64  y OPTANIE
moim kochankiem. - Odebrała od niego szklankę
z sokiem i upiła łyk. - Trudno, do takich spekulacji
i domysłów dawno już przywykłam.
- Nie wątpię. To pani życie. Powiedziałem, że
może pani robić, co pani uważa.
- Tak wÅ‚aÅ›nie uczyniÄ™. - OddaÅ‚a mu pustÄ… szklan­
kÄ™. - A pan?
- Co ja bÄ™dÄ™ robić? ZajmÄ™ siÄ™ swojÄ… pracÄ…. - Za­
trzymali siÄ™ przed bramÄ… studia, wiÄ™c odstawiÅ‚ szklan­
kę do barku i dodał: - A ty, skarbie, uśmiechaj się tylko
ładnie do kamery i o nic więcej się nie martw.
Chantel zirytowaÅ‚ ten lekceważący ton. Kiero­
wana nagÅ‚ym impulsem, odwróciÅ‚a siÄ™ do detekty­
wa i chwyciła go dramatycznie za rękaw koszuli.
Poczekaj, pomyślała, dam ci nauczkę.
- Kiedy ja wciąż siÄ™ bojÄ™, Quinn -jÄ™knęła żaÅ‚oÅ›­
nie. - Tak bardzo siÄ™ bojÄ™. Ani przez chwilÄ™ nie
czujÄ™ siÄ™ bezpieczna, bo nie wiem, co za chwilÄ™ siÄ™
wydarzy. - Przysunęła się do niego bliżej i dodała
łamiącym się głosem: - Nawet nie wiesz, ile dla
mnie znaczy to, że jesteś teraz przy mnie. Ze mnie
chronisz. Sama jestem taka bezbronna, taka bezrad­
na... A ty... taki silny. Och, Quinn...
Przysunęła twarz do jego policzka, poczuł, jak
lekko zadrżała. Ogarnęło go nagłe podniecenie,
a jednoczeÅ›nie wielka potrzeba ukojenia jej stra­
chu. Chantel zdawała mu się teraz krucha, uległa
i bezwolna. ObjÄ…Å‚ jÄ… ramieniem, przygarnÄ…Å‚ do sie­
bie, zakręciło mu się w głowie od słodkiej woni jej
włosów.
OPTANIE " £( 65
- Nic siÄ™ nie martw - mruknÄ…Å‚. - Przy mnie je­
steÅ› bezpieczna.
- To dobrze, Quinn. - Uniosła nagle głowę,
tak że niemal dotknęła wargami jego ust. Po
chwili odsunęła się jednak i sztywnym ruchem
podała mu kopertę. - Oto twój czek - wyjaśniła
obojętnie, po czym jak gdyby nigdy nic wysiadła
z samochodu.
Przez kilka sekund Quinn siedziaÅ‚ jak skamienia­
ły. Gdy w końcu wyszedł za nią z auta, chwycił
Chantel mocno za ramiÄ™ i powiedziaÅ‚ przez zaciÅ›­
nięte zęby:
- JesteÅ› dobra w tym fachu. Cholernie dobra.
- Jestem - odparła z lekkim uśmiechem. - A bę-
dęjeszcze lepsza.
Kolejne godziny pozwoliÅ‚y Quinnowi zapo­
mnieć o doznanym upokorzeniu. Chantel przecho­
dziła codzienną, monotonną procedurę nakładania
makijażu i czesania włosów, on zaś przyglądał się
uważnie wszystkiemu wokół i starał się zapamiętać
jak najwięcej szczegółów.
PatrzyÅ‚ na towarzyszÄ…cych jej aktorów, techni­
ków, asystentów. Musiał sprawdzić wszystkich
tych ludzi, aby mieć pózniej pewność, że żaden
z nich nie jest tajemniczym prześladowcą Chantel.
Na razie bowiem wiedział tylko jedno - człowiek
ten dobrze znał rozkład dnia swojej ofiary.
- Panno... to znaczy Chantel. - U boku aktorki
pojawił się uśmiechnięty młodzieniec z filiżanką
kawy.
66 " & OPTANIE
- Och, dziÄ™ki, Larry - odpowiedziaÅ‚a z uÅ›mie­
chem. - Czytasz chyba w moich myślach.
Uradowany Larry wyprężył się z dumy.
- Wiedziałem, że z fryzurą zejdzie ci dzisiaj dłużej
niż zwykle i że będziesz miała ochotę na małą czarną.
- Przez chwilÄ™ obserwowaÅ‚, jak stylistka tworzy z lo­
ków Chantel skomplikowany kok. - Dziś kręcimy
sceny w sali balowej, pamiętasz?
- CzekaÅ‚am na ten dzieÅ„ - odparÅ‚a Chantel i upi­
Å‚a Å‚yk kawy. - Nie ma porównania z tym, co przeży­
Å‚am wczoraj. Gdyby mnie jeszcze raz pokropili,
chyba bym się rozpłynęła.
- Panna Rothschild twierdzi, że ujęcia na stacji
wyszÅ‚y znakomicie. RzeczywiÅ›cie, sam sprawdza­
łem. Jesteś wspaniała, Chantel.
- Dzięki. - Dostrzegła w lustrze odbicie Quinna
i doszÅ‚a widocznie do wniosku, że to najlepszy mo­
ment, by przedstawić go asystentowi. - Larry, to
jest Quinn Doran, mój... przyjaciel. A to jest Larry,
moja prawa ręka. Często też i lewa - roześmiała się.
- Przez kilka dni Quinn będzie przyglądał się mojej
pracy.
- No, tak... - Larry odchrzÄ…knÄ…Å‚, niezbyt zado­
wolony. - Rozumiem. Bardzo mi miło, panie
Doran.
Quinn uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do siebie. Oto kolejna ofia­
ra zabójczego wdzięku Chantel 0'Hurley. Powinno
mu być właściwie żal tego chłopaka, ale na razie nie
mógł sobie pozwolić na współczucie czy sympatię.
Podejrzani byli wszyscy.
OPTANIE -LV 67 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze dziaÅ‚ajÄ… zgodnie ze swojÄ… naturÄ….