[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czynki, a po przekroczeniu progu domu także żonę otyłą kobietę w średnim wieku, której twarz zachowała jeszcze ślady wielkiej urody. Minęli mały przedpokój, następnie weszli do wielkiej sali biegnącej przez całą dłu- gość domu i będącej jednocześnie pokojem dziennym, wypoczynkowym i jadalnią. Tymczasem Bob na polecenie ojca zajął się gośćmi. Przeprowadził ich przez dom do obszernej łazienki, w której wzięli prysznic i przebrali się w piękne, delikatne ubra- nia. Mimo szczerych protestów z ich strony Bob nalegał, by je sobie zatrzymali na wła- sność. Po kąpieli wrócili do dużego pokoju, gdzie Robin natychmiast poczęstowała ich wi- nem. Churchill zdołał uprzedzić odmowę Sarvanta. Wiem, że masz swoje zasady szepnął ale nie powinieneś obrażać gospoda- rzy. Chociaż spróbuj! Jeśli dziś poddam się w drobiazgach, jutro zgrzeszę w rzeczach istotnych. Dobra, rób z siebie upartego durnia Churchill rzeczywiście się wściekł. Ale jedną szklanką się przecież nie upijesz i sam o tym doskonale wiesz. Podniosę ją do ust. To wszystko. Churchilla to bynajmniej nie uspokoiło; był zły, ale nie aż tak, by nie rozkoszować się wspaniałym bukietem. Zdołał opróżnić swą szklaneczkę, nim poproszono ich do sto- łu. Whitrow posadził gości po swej prawicy, na honorowym miejscu. Churchill znalazł się obok gospodarza, mając Robin po przeciwnej stronie. To go zachwyciło; już samo patrzenie na dziewczynę było powodem do radości. Angela usiadła na drugim końcu stołu. Whitrow odmówił modlitwy, pokroił mięso, podał je gościom, a dopiero po nich rodzinie. Jego żona mówiła wiele, ale nie przerywała nigdy mężowi. Dzieci chichotały 50 i szeptem wymieniały jakieś sekrety, uważały jednak, by przypadkiem nie zdenerwować ojca. Nawet domowe koty, których było chyba ze dwadzieścia, zachowywały się bardzo spokojnie. Kolacja była wyraznym dowodem na to, że w tej Ameryce nie racjonowano żywno- ści. Obok zwyczajowych owoców i warzyw podano także dziczyznę, kozie steki, kurcza- ki, indyki oraz szynkę i smażone koniki polne a także mrówki. Służba nalewała piwo i wino bez ograniczeń. Bardzo chciałbym usłyszeć wszystko o waszej podróży do gwiazd mówił Whi- trow ale o tym porozmawiamy pózniej. W czasie posiłku nie będziemy poruszać tak ważnych spraw. Opowiem wam za to o nas, byście mogli czuć się w tym domu jak u sie- bie. Whitrow rwał zębami wielkie kęsy jedzenia, przeżuwał je i opowiadał... Urodził się na małej farmie w południowej Wirginii, niedaleko Norfolk. Jego ojciec był człowiekiem szanowanym bo, jak wiedzą wszyscy, może z wyjątkiem przybyszów z gwiazd, hodowców świń ceni się bardzo wysoko w całym DeCe. On sam nie przepa- dał jednak za świniami. Ciągnęło go na morze i gdy tylko skończył szkołę, opuścił far- mę i przeniósł się do Norfolk. Nauka ograniczała się najwyrazniej do tego, co w daw- nych czasach nazywano podstawówką, a Whitrow wspomniał, że nie jest obowiązkowa, ale za to całkiem kosztowna. Większość obywateli DeCe stanowili analfabeci. Zamustrował się jako majtek na kuter rybacki. Po kilku latach udało mu się zaoszczę- dzić sumę wystarczającą, by wrócić do Norfolk i uczyć się nawigacji. Z anegdotek, które opowiedział, można była wywnioskować, że sekstans i kompas są nadal w użyciu. Chociaż był marynarzem, Whitrow nie wstąpił do żadnego z bractw żeglarskich. Mimo młodego wieku dobrze wiedział, czego chce. Wiedział, że w Waszyngtonie najpo- tężniejsze są Lwy. Młodemu, niezbyt zamożnemu marynarzowi trudno byłoby dostać się do bractwa, ale pomogło szczęście. Sama Columbia okryła mnie swymi opiekuńczymi skrzydłami powiedział i stuknął palcami w stół. To nie brak szacunku, o Pani. Chcę tylko, by i ci ludzie po- znali twą dobroć. Tak, byłem prostym marynarzem choć ukończyłem Norfolską Szkołę Matematy- ki. Potrzebowałem bogatego patrona, by zostać kandydatem na oficera. I znalazłem go. Pływałem wtedy na handlowej brygantynie Petrel. Szliśmy do Miami na Florydzie. Flo- rydańczycy przegrali właśnie dużą bitwę morską i musieli błagać o pokój. Byliśmy tam pierwszym deceańskim statkiem kupieckim od dziesięciu lat i spodziewaliśmy się nie- złych zysków. Pokochaliby nasze towary, choć nie musieli kochać nas samych. Po dro- dze zaatakowali nas jednak kareliańscy piraci. Churchill myślał początkowo, że Karelianie to mieszkańcy Karoliny, ale kilka wypo- wiedzianych przez Whitrowa zdań zmieniło jego przekonanie. Miał wrażenie, że nazwą 51 tą określano ludzi mieszkających za morzem. Jeśli się nie mylił, Ameryka nie była kom- pletnie odcięta od świata. Karelianie staranowali kupiecki statek i zaatakowali go abordażem. W czasie walki Whitrow miał szczęście osłonić bogatego kupca przed szerokim mieczem jednego z pi- ratów. Piraci zostali w końcu odparci, choć straty własne były ogromne. Oficerowie zgi- nęli w walce, więc Whitrow objął dowództwo, ale zamiast zawrócić, popłynął jednak do Miami. Sprzedał towary z wielkim zyskiem. Od tego czasu odnosił same sukcesy. Wkrótce otrzymał pierwsze dowództwo. Jako kapitan miał wiele okazji, by pomnożyć prywatny majątek. Co więcej, uratowany przed niechybną śmiercią kupiec, dobrze zorientowany w operacjach finansowych Manhatta- nu i Waszyngtonu, odwdzięczył się wskazując mu okazje, na których można było do- brze zarobić. Byłem częstym gościem w jego domu i tam poznałem Angelę. Po ślubie zostałem [ Pobierz całość w formacie PDF ] |