[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czuje się lepiej. Czuła się bezpieczna. I silniejsza. Wyznała prawdę i jakoś to wytrzymała. Wraz z tym odkryciem wstąpiła w nią nadzieja, że jeszcze wszystko pomiędzy nią i Demosem może się ułożyć. Wstała i zaczęła przeglądać zawartość swojej torby. Potrzebowała nowych ubrań. Nowych ubrań dla nowej osoby, dla kobiety, która nie miała już zamiaru chować się za seksownymi ciuszkami i zalotnym uśmiechem. Dla kobiety, która odtąd chciała być sobą... cokolwiek to miało oznaczać. Rozległo się pukanie do drzwi i w progu stanął Demos. Był świeżo po prysznicu, jeszcze mokre włosy miał zaczesane do tyłu. Po jego spojrzeniu Althea poznała, że nadal widzi w niej pacjentkę, osobę, której należy poświęcić szczególną uwagę. Nie bardzo jej to dopowiadało. - Szukam ubrań - oznajmiła. - Nie przywiozłaś nic ze sobą? - Uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. - Te mi nie odpowiadają. Milczał przez chwilę, jakby potrzebował czasu na zrozumienie tej informacji, a potem kiwnął głową. - Możemy kupić jakieś rzeczy w mieście. Chociaż raczej nie będą najmodniej sze. Na razie będzie ci musiało wystarczyć to, co masz - powiedział. - Dobrze. - Poczuła się trochę urażona jego chłodem. NOCE POD AKROPOLEM 127 Włożyła dżinsy i najskromniejszy podkoszulek, jaki posiadała. - Co będziemy dziś robić? - spytała, kiedy spotkali się na dole. - Mam nadzieję, że nie idziemy w żadne wytworne miejsce. - Nie, nic z tych rzeczy - zapewnił. - Pomyślałem, że pospacerujemy po wyspie i obejrzymy parę widoków. Wyruszyli po śniadaniu, złożonym z mocnej kawy i jogurtu z miodem. Zamiast tej samej drogi co zwykle, Demos wybrał inną, w prawo, równie stromą i wąską. Po kilku zakrętach ich oczom ukazał się antyczny trakt, a dalej panorama pięknych wzgórz i dolin. Althea z zachwytem patrzyła na tarasowo ułożone zielone pola, każde oddzielone kamiennym murkiem. W oddali widać było zespół białych budynków posadowionych na zboczu góry. - Ioulida - wyjaśnił Demos, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem. - Pójdziemy tam, a po drodze zobaczymy Lwa z Kei, strażnika wyspy. Wyruszyli przed siebie starym gościńcem, ocienionym rzędami drzew oliwnych i figowych. - Jak tu zielono - odezwała się Althea po mniej więcej półgodzinie, którą przeszli w milczeniu. W każdej szczelinie muru i zagłębieniu rosły polne kwiatki, a pofalowane pola zieleniły się świeżą trawą. - To dzięki zimowym deszczom - odparł Demos. - W lipcu będzie tak samo brązowo i sucho jak na pozostałych wyspach. 128 KATE HEWITT Althea pokiwała głową. Przebiegł ją niemiły dreszcz, jakby mówił o czymś znacznie istotniejszym od roślin. Wszystko ulegało zmianom, czasem bardzo szybko. Zerknęła na męża ukradkiem. Szedł swobodnym krokiem, ale w jego postawie było jakieś dziwne napięcie. Althea mogła go spytać, o czym myśli, ale chyba wcale nie chciała tego wiedzieć. - Dlaczego kupiłeś dom akurat tutaj? Pomyślałabym, że będziesz wolał Mykonos albo San-torini z ich nocnym życiem... - Wygląda na to, że znasz mnie równie mało, jak ja znałem ciebie. Ta uwaga, wypowiedziana chłodnym, rzeczowym tonem, przekłuła bańkę optymizmu w sercu Althei. Zatrzymała się patrząc na Demosa, który, choć niechętnie, także się zatrzymał. - W takim razie mi powiedz. Demos wolał udać, że niedokładnie ją zrozumiał. - Kupiłem dom tutaj, bo chciałem uciec od tłumu i od klubów. - Wzruszył ramionami. - Szukałem spokojnego, bezpiecznego miejsca, gdzie mógłbym przywiezć moją rodzinę. Chociaż to nigdy nie nastąpiło. - Masz na myśli Briannę? - upewniła się Althea. Przeszli w milczeniu kolejny odcinek trasy. Kiedy mijali kwitnący migdałowiec, spośród różowych pąków poderwało się z jazgotliwym ćwierkaniem stado małych ptaszków. NOCE POD AKROPOLEM 129 - Nie przywiozłeś tu Brianny ani razu? - spytała znienacka Althea. - Ani matki? - Matka wyszła za Stavrosa i ułożyli sobie życie razem w Pireusie. - A Brianna dogaduje się jakoś ze Stawosem? - Raczej tak. Ale nigdy nie uważała go za ojca. Nie, bo to ty byłeś dla niej ojcem", dokończyła w myślach Althea. Zcieżka wiła się pomiędzy tarasowo położonymi działkami, aż w końcu dotarli do skalistego placu i ujrzeli na środku wielką antyczną rzezbę leżącego lwa. - Kto go wyrzezbił? - spytała Althea, gładząc potężną kamienną głowę. - Jakiś starożytny optymista - odparł Demos. Z rękami w kieszeniach przyglądał się rzezbie z zaciekawieniem. Althea dopiero po chwili się zorientowała, co właściwie miał na myśli. - On się uśmiecha! - Nie miała pojęcia, jakim cudem wcześniej tego nie zauważyła. - To miłe. Wygląda, jakby pilnował wyspy i jakby mu się to pilnowanie podobało. - Owszem, miłe. - Demos zbliżył się do niej i przez moment razem podziwiali uśmiechnięte oblicze lwa. Althea czuła ciepło bijące od jego ciała i nagle wypełniła ją nadzieja. Nadzieja na miłość. Wydawała się zupełnie nieuzasadniona, wręcz niedorzeczna, bo przecież uważała się za niezdolną do miłości i nigdy jej nie szukała. Unikała 130 KATE HEWITT mężczyzn, uczuciowego zaangażowania, a nawet zwykłej bliskości, bo bała się, że im nie podoła. A teraz nagle zaczęła się zastanawiać, czy w ich dziwnym, tak zle rozpoczętym związku może się zrodzić coś głębszego, trwalszego. Czy mogłaby pokochać Demosa? No tak, niezależnie od tego, czy ona by mogła, było pewne, że Demos nigdy jej nie pokocha. Dobrze pamiętała jego cyniczny uśmiech podczas ich rozmowy tamtego dnia, kiedy się oświadczył. Wierzę w miłość. Tyle że mam jej już dość". Teraz rozumiała, co wtedy miał na myśli. Osaczała go zaborcza miłość rodziny, niosąca ze sobą ciężar [ Pobierz całość w formacie PDF ] |