[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Henrietta zaśmiała się z goryczą; twarz miała ściągniętą. - Przestępca wraca na miejsce zbrodni? Tak mówi stare powiedzenie. Więc jednak myśli pan, że ja to zrobiłam? Nie uwierzył pan, kiedy powiedziałam, że tego nie zrobiłam& %7łe nie mogłabym nikogo zabić? Poirot milczał. Dopiero po chwili powiedział: - Od początku miałem wrażenie, że to przestępstwo jest albo bardzo proste, tak proste, że trudno w to uwierzyć (czasem prostota może być zaskakująca), albo bardzo skomplikowane. To znaczy, że mamy przeciw sobie umysł zdolny knuć zawiłe i genialne plany. Ilekroć zbliżaliśmy się do prawdy, odciągano nas na bok, na trop wikłający sprawę i prowadzący donikąd. Ta bezowocność i jałowość nie są naturalne; zostały zaplanowane, są sztuczne. Przeciw nam knuje bardzo subtelny i genialny umysł. Jak dotąd, udaje mu się. - Co z tego? Co to ma wspólnego ze mną? - Mamy przeciw sobie umysł twórczy. - Rozumiem. To ja - powiedziała Henrietta i zamilkła. Usta miała zaciśnięte. Z kieszeni żakietu wyjęła ołówek i zaczęła rysować na jasnym drewnie ławki dziwne, powykrzywiane drzewo. Poirot przyglądał się jej. Coś mu się przypomniało: jak po południu w dniu, kiedy popełniono morderstwo, stał w salonie lady Angkatell i przyglądał się zapisowi brydżowemu i jak nazajutrz, w pawilonie, zadał Gudgeonowi pewne pytanie. - To samo narysowała pani na zapisie brydża: drzewo. - Tak. - Henrietta wyglądała tak, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, co robi. - To Ygdrasil. - Dlaczego nazywa je pani Ygdrasilem? Henrietta wyjaśniła to. - Zawsze, kiedy się pani zamyśli, rysuje pani to drzewo? 86 - Tak. To zabawne, nie uważa pan? - Tutaj, na ławce; w sobotę wieczorem na kartce z zapisem robra i w niedzielę w pawilonie& Dłoń trzymająca ołówek zesztywniała. - W pawilonie? - spytała Henrietta wesołym głosem. - Tak, na okrągłym, metalowym stoliku. - Musiałam to zrobić w sobotę po południu. - W sobotę po południu drzewa tam nie było. W niedzielę, przed dwunastą, kiedy Gudgeon przyniósł do pawilonu kieliszki, rysunku również nie było. Pytałem go o to. - W takim razie& - zawahała się Henrietta - musiałam to namalować dużo pózniej. Herkules Poirot, uśmiechając się lekko, pokręcił głową. - Nie sądzę. Nad basenem kręcili się ludzie Grange a. Fotografowali ciało i wyławiali rewolwer. Odeszli dopiero o zmierzchu. Widzieliby, gdyby ktoś wchodził do pawilonu. - Przypominam sobie. Byłam tam wieczorem, po kolacji. - Ludzie nie rysują po ciemku, panno Savernake - powiedział Poirot surowo. - Chce mi pani wmówić, że poszła pani do pawilonu po zapadnięciu ciemności, stanęła pani koło stolika i narysowała drzewo, nic nie widząc? - Mówię prawdę - powiedziała Henrietta spokojnie. -Pan mi, oczywiście, nie wierzy. Ma pan jakieś podejrzenia. O co panu właściwie chodzi? - Sądzę, że była pani w pawilonie w niedzielę wczesnym popołudniem, po dwunastej, kiedy Gudgeon już przyniósł kieliszki. Stała pani przy stole i przyglądała się komuś albo czekała na kogoś. Wcale o tym nie myśląc, wyjęła pani ołówek i narysowała Ygdrasila. - W niedzielę po dwunastej nie zachodziłam do pawilonu. Najpierw siedziałam na tarasie, potem wzięłam koszyk i poszłam na rabatę z daliami, żeby poobcinać zwiędłe kwiaty i popodwiązywać michałki. Tuż przed pierwszą poszłam nad basen. Opowiedziałam to wszystko inspektorowi Grange owi. Przyszłam nad basen po 87 pierwszej, kiedy John umierał. - Tak pani zeznała. Ale Ygdrasil świadczy przeciw pani. - Chce pan powiedzieć, że byłam w pawilonie i że to ja zastrzeliłam Johna? - Była pani tam i zastrzeliła doktora Christowa, albo widziała pani, kto go zastrzelił. Albo też był tam ktoś, kto wiedział o pani zwyczaju i specjalnie narysował Ygdrasila, żeby rzucić na panią podejrzenie. Henrietta wstała i spojrzała na Poirota z wyższością. - Nadal pan sądzi, że to ja zastrzeliłam Johna Christowa. Powiem panu coś. Nigdy pan tego nie udowodni. Nigdy! - Sądzi pani, że jest sprytniejsza ode mnie? - Nigdy pan tego nie udowodni - powiedziała Henrietta. Potem odwróciła się i odeszła ścieżką zbiegającą nad basen. 88 XXVI Grange przyszedł do Resthaven, by wypić z Herkulesem Poirot filiżankę herbaty. Herbata była taka, jak się spodziewał: bardzo słaba, a w dodatku chińska. Ci cudzoziemcy - pomyślał Grange - nie potrafią parzyć herbaty. Nie da się ich tego nauczyć. Nie był tym zbytnio zmartwiony. Nastrój miał tak ponury, że kolejna nie satysfakcjonująca rzecz sprawiła mu nawet przewrotną przyjemność. - Rozprawa odbędzie się za dwa dni. Dokąd doszliśmy? Donikąd. Do diabła, przecież ten rewolwer musi gdzieś być. To paskudne miejsce. Lasy ciągną się kilometrami. %7łeby je przeszukać, musiałbym dysponować całą armią. To jak szukanie igły w stogu siana. Może być wszędzie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: możliwe, że nigdy go nie znajdziemy - powiedział Grange. - Znajdzie go pan - Poirot był bardzo przekonujący. - Nawet jeśli nie, to nie dlatego, że się nie staraliśmy! - Znajdzie go pan wcześniej czy pózniej. Moim zdaniem, już niedługo. Nalać panu więcej herbaty? - Chętnie. Nie, bez wody. - Nie jest za mocna? - Ależ nie! Inspektor w ponurym nastroju popijał napar słomkowego koloru. - Czuję się, jakby ktoś robił ze mnie durnia, panie Poirot. Nie rozumiem tych ludzi. Odnosi się wrażenie, że chcą pomóc, ale wszystko, co mówią, prowadzi donikąd. - Donikąd? - powtórzył zaskoczony Poirot. - Rozumiem; donikąd. Inspektor rozgadał się. - Na przykład rewolwer. Zgodnie z oświadczeniem lekarza, Christowa zastrzelono minutę lub dwie przed pańskim przybyciem. Lady Angkatell miała koszyk z jajami, panna Savernake koszyk ze zwiędłymi kwiatami, a Edward Angkatell miał na sobie luzną kurtę myśliwską z dużymi kieszeniami, pełnymi nabojów. Każdy z nich mógł wynieść rewolwer. Nie ukryto go koło basenu. Moi ludzie przekopali to miejsce, stąd moja pewność. 89 Poirot kiwnął głową. - Gerda Christow została wrobiona, ale przez kogo? W tym punkcie każdy trop się rozpływa w powietrzu. - Sądzi pan, że powiedzieli prawdę o tym, co robili przed południem? - Jak najbardziej. Panna Savernake była w ogródku. Lady Angkatell poszła po [ Pobierz całość w formacie PDF ] |