[ Pobierz całość w formacie PDF ]
normalnych ulic. Obskurne budynki wyglądały tak, jakby w każdej chwili miały się zawalić. W takiej okolicy dla człowieka, uciekającego niczym lis przed psami, znalezienie drogi na zewnątrz przed spotkaniem pościgu było jedynie kwestią szczęścia. Ale szczęście Conana było tego dnia zezowate. Jednak dla kogoś, kto wychował się wśród stromych zboczy górzystej Cymmerii, istniało jeszcze inne wyjście. Conan odbił się potężnie i złapał za skraj najbliższego dachu. Wciągnął się nań i położył płasko na skośnych dachówkach. Przekleństwa i krzyki strażników rozlegały się coraz bliżej, po chwili tuż pod nim, potem coraz dalej& Tam jest! wrzasnął nagle jeden. Widzę jego nogę! Na wnętrzności i pęcherz Erlika! mruknął Conan. Jego szczęście nie było zezowate. Było zupełnie ślepe. Gdy strażnicy zaczęli niezdarnie wdrapywać się na dach, Cymmerianin skoczył na sąsiedni dom, a potem na trzeci. Nadwątlone krokwie z trzaskiem ustąpiły pod jego stopami i Conan wpadł do pokoju poniżej. Wylądował przy akompaniamencie brzęku i trzasku łamanych dachówek. Natychmiast zdał sobie sprawę, że nie jest sam. W cieniu pod przeciwległą ścianą stał olbrzymi mężczyzna w kosztownym błękitnym płaszczu. Zaklął jak pospolity mieszkaniec najgorszej dzielnicy. Drugi, z krótką brodą okalającą twarz poznaczoną dziobami po jakiejś chorobie, z niedowierzaniem wytrzeszczył oczy. Uwagę Conana przyciągnął jednak trzeci mężczyzna w szarym płaszczu zarzuconym na szkarłatną tunikę. Jastrzębie rysy, obsydianowe oczy, ciemne włosy upstrzone na skroniach siwizną nadawały mu wygląd urodzonego przywódcy. On też wydał rozkaz: Zabić go. Na Croma, pomyślał Conan, sięgając po miecz. Czy wszyscy w Belverus chcą mojej śmierci? Dziobaty położył rękę na rękojeści. Na dole! zabrzmiał okrzyk na dachu. Nikt w izdebce nie poruszył się, jedynie policzek dziobatego zadrżał w mimowolnym skurczu. Przez tę dziurę w dachu! Sztuka srebra dla człowieka, który pierwszy zejdzie na dół! Mężczyzna o ostrych rysach, z twarzą pociemniałą niczym oblicze demona mordu, podniósł dłoń o zakrzywionych drapieżnie palcach, jakby pragnąc dosięgnąć Conana przez całą szerokość pomieszczenia. Na górze rozległo się szybkie dudnienie. Nie ma czasu warknął przywódca, po czym odwrócił się i wybiegł z pokoju. Pozostali dwaj poszli w jego ślady. Conan nie miał zamiaru ani czekać na strażników, ani pędzić za tamtymi. Jego oczy spoczęły na wystrzępionej tkaninie, wiszącej na ścianie niczym gobelin. Odsunął ją i zobaczył przejście do sąsiedniego pomieszczenia, pełnego kurzu i tym razem pustego. Kolejne drzwi wychodziły na korytarz. Gdy zamknął je cicho za sobą, usłyszał dudnienie butów ludzi wskakujących przez dziurę w suficie. Zakrawało na cud, ale ten korytarz prowadził prosto na ulicę. Na niej Conan nie zobaczył nikogo prócz podstarzałego niechluja, który uchylił drzwi i obdarzył go szczerbatym, acz zapraszającym uśmiechem. Conan wzdrygnął się i popędził dalej. U Thestis pierwszą napotkaną osobą był Hordo, siedzący z chmurną miną nad kubkiem wina. Conan opadł na stołek po drugiej stronie stołu. Hordo, czy przysłałeś wiadomość, że mam się z tobą spotkać Pod Pełnią Księżyca ? Co? Nie. Hordo potrząsnął głową, nie odrywając wzroku od kubka. Powiedz mi coś, Cymmerianinie. Czy rozumiesz choć trochę kobiety? Przyszedłem tutaj, powiedziałem Keri, że ma najładniejsze oczy w Belverus, a ona trzasnęła mnie w gębę i krzyknęła, jak śmiałem twierdzić, że jej piersi nie są dość duże westchnął żałośnie. Poza tym nie odezwała się do mnie słowem. Może zdołam wyjaśnić twój kłopot rzekł Conan i po cichu opowiedział o wszystkim, co zaszło Pod Pełnią Księżyca . Hordo natychmiast zrozumiał. Więc to ciebie chcą dostać. Kimkolwiek są. Gdyby nie zadzgali cię ci nożownicy, mieli to zrobić ludzie ze straży miejskiej. Tak zgodził się Conan. Kiedy żołnierze ścigali mnie tak zawzięcie, domyśliłem się, że ich dłonie zostały grubo posmarowane złotem. Ale nadal nie wiem, kto mógłby to zrobić. Hordo mazał palcem w kałuży rozlanego wina. Czy myślałeś o opuszczeniu Belverus, Conanie? Moglibyśmy pojechać na południe. W Ophirze także zanosi się na rebelię, ale nie ma tam takiej drożyzny. Mówię ci, na myśl o nieznajomym, który pragnie twojej śmierci, ciarki mnie przechodzą. Wiedziałem, że powinieneś poważnie potraktować przepowiednie tego ślepego wróżbity. Wiedziałeś& Conan potrząsnął głową. Gdy ruszę na południe, Hordo, stracę kompanię. Niektórzy odejdą dla złota, które czeka tutaj, a ja nie będę miał pieniędzy, by płacić reszcie do czasu znalezienia służby w Ophirze. Poza tym mam tu pewne sprawy, których muszę dopilnować. Sprawy? Conanie, powiedz mi, czy nie wplątałeś nas w tę& w tę rewoltę żałosnych młokosów? Niedokładnie. Niedokładnie! powtórzył głucho Hordo. Zatem powiedz mi, co masz zamiar zrobić. Dokładnie. Zarobić trochę złota. Odkryć, kto chce mnie zabić i rozprawić się z nim. Aha! I uratować Arianę przed katowskim toporem. Ty też chyba nie chcesz, by śliczna główka Kerin potoczyła się po szafocie, prawda? Może i nie przyznał niechętnie jednooki. Conan rozejrzał się po izbie. Zauważył Kerin i skinął. Dziewczyna zawahała się, lecz podeszła do stołu. Jest Ariana? zapytał. Pierwsza część planu uratowania głowy dziewczyny polegała na tym, by powiadomić ją o zamiarach Leucasa. Wyszła. Kerin patrzyła tylko na Cymmerianina, jakby Hordo w ogóle nie istniał. Powiedziała, że musi umówić twoje spotkanie. Co do tej przedpołudniowej wiadomości& zaczął nagle Hordo. Kerin pochyliła się i mimochodem wylała nań zawartość kubka. Hordo, miotając przekleństwa, zerwał się na nogi, ona zaś odeszła z dumnie podniesioną głową. Zcięcie dla niej to za mało! warknął brodacz. Skoro obaj zostaliśmy porzuceni, chodzmy na ulicę %7łalów. Znam jaskinię rozpusty tak nikczemną, że nawet najgorsza ladacznica rumieni się na samą wzmiankę. Mam nadzieję, że to nie Pełnia Księżyca rzekł ze śmiechem Conan. W żadnym razie, Cymmerianinie. Hordo zaczął śpiewać głosem, który przypominał charczenie duszonego koguta: Och, znałem dziewkę z Alcebiny, miała sutki jak rubiny, oraz tylko jedną wadę, trochę zbyt gorący zadek, a jej& w izbie zapadła cisza, którą przerywały jedynie pełne oburzenia pochrząkiwania. Nie śpiewasz, Conanie? Conan ze śmiechem zerwał się od stołu i dwaj przyjaciele, rycząc prawdziwie obleśną drugą [ Pobierz całość w formacie PDF ] |