[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Naprawdę? - Lucinda spojrzała na niego z uśmiechem. - Nie sądziłam, że tak lubisz
bale.
- Nie lubię ich.
- Więc co cię skłania do chodzenia na nie? - zapytała, patrząc na niego szeroko
otwartymi oczami.
Pewna uwodzicielka, pomyślał, a głośno powiedział:
- Przypuszczam, że zrozumiesz to, gdy się tam znowu znajdziemy - odrzekł.
Lucinda uśmiechnęła się blado. Zastanawiała się, czy on w rzeczywistości nie usiłuje
skłonić jej do jakiegoś nierozważnego kroku, na przykład do tego, by odwiedziła go póznym
wieczorem w jego pokoju.
Sama zresztą myślała już o tym, jednak - choć z żalem -zrezygnowała z tego pomysłu.
Inicjatywa nie należała już do niej. Przejął ją Harry, przywożąc ją tutaj. A ona nie była pewna
ani jak mu ją odebrać, ani czy on pozwoli na odebranie jej sobie.
- Jesteśmy na miejscu - odezwał się Harry i wskazał ścieżkę ginącą w zielonym
gąszczu.
Podeszli bliżej. Harry odsunął zasłonę z różnych pnączy, wśród których było kwitnące
kapryfolium, i odsłonił białe marmurowe stopnie prowadzące do chłodnej, oświetlonej
przyćmionym światłem groty.
Lucinda, oczarowana, przeszła pod jego ramieniem i weszła po stopniach do małej
świątyni utworzonej przez marmurowe kolumny podtrzymujące kopułę, wyłożoną
niebieskimi i zielonymi lśniącymi płytkami, na których niezliczonymi odcieniami, od turkusu
po ciemną zieleń, igrało światło słońca odbite od tafli jeziora. Winna latorośl i kwitnące
kapryfolium poruszane łagodnym powiewem oplatały łuki, przez które widać było jezioro.
- Pięknie tu.
Gdy Lucinda oparła się o kolumnę z uśmiechem zadowolenia, Harry podszedł i stanął
tuż obok. Jej wzrok pobiegł w kierunku okazałego domu znajdującego się na brzegu jeziora i
ogarnęła ją fala wspomnień.
- Lubię bale - powiedziała, patrząc na Harry'ego - ale wiem, że gdybym miała
uczestniczyć w nie kończących się rozrywkach eleganckiego towarzystwa w stolicy,
musiałabym mieć możność powracania na wieś i spędzania czasu w ciszy i spokoju. Z
rodzicami mieszkałam w wiejskim zaciszu, w starym domu w Hampshire, a potem, po ich
śmierci, przeniosłam się na wrzosowiska w Yorkshire, które są przecież prawdziwym
odludziem.
- W głębi serca jesteś miłośniczką wiejskiego życia? -zapytał Harry i uniósł jej dłoń. -
Naiwną? - Musnął wargami koniuszki jej palców. - Niewinną? - Przycisnął jej dłoń do warg.
Lucinda zadrżała, nie starając się nawet tego ukryć.
- I moją? - zapytał szeptem, po czym złożył na jej ustach długi i głęboki pocałunek.
Lucinda odpowiedziała mu w jedyny sposób, jaki potrafiła: obejmując go za szyję i oddając
pocałunek z żarliwością równą jego żarliwości.
Harry pociągnął ją za kolumnę, gdzie ukryli się w cieniu. W małym pawilonie zaległa
cisza...
- Och, jaka śliczna grecka świątynia! Możemy tam wejść i ją obejrzeć?
Wysoki głos Heather niósł się po wodzie. Harry i Lucinda oprzytomnieli. Harry
pochylił głowę, by po raz ostatni poczuć smak jej ust, a pózniej cofnął dłoń z jej piersi i
szybko poprawił na niej suknię, zapinając guziki stanika. Ona natomiast poprawiła mu
kołnierzyk i przygładziła wzburzone włosy. Trochę niezdarnie wyprostowała też jego krawat.
Następnie, z uśmiechem na ustach, wyszła na stopnie, do których przybiła właśnie łódka
Heather i Geralda.
- Witam was. Przyjemną mieliście przejażdżkę?
Gerald podniósł na nią wzrok nieco zdziwiony. Gdy z cienia wynurzył się Harry, na
jego twarzy pojawiło się wahanie.
Harry tylko się uśmiechnął.
- W samą porę, Geraldzie - powiedział. - Teraz my wezmiemy łódkę, a ty pokażesz
pannie Babbacombe świątynię. Możecie wrócić pieszo.
- O tak. Zróbmy tak.
Heather wbiegła do świątyni.
Gerald tymczasem patrzył jak zahipnotyzowany na mającą kształt żołędzia złotą
szpilkę u krawata Harry'ego. Szpilka wpięta była krzywo. Podniósł wzrok i napotkał
znudzone spojrzenie, które, jak dobrze wiedział, oznaczało, że lepiej będzie, jeżeli usunie się
bratu z drogi.
- Ach tak - powiedział. - Wrócimy pieszo.
Po tych słowach skłonił się Lucindzie i pospieszył za Heather.
Lucinda wsiadła do łódki, w której czekał już na nią Harry, i popłynęli. Harry,
wiosłując, myślał o tym, że pragnie poślubić tę kobietę, a ona dała mu jasno do zrozumienia,
że musi znać prawdę, wiedzieć, dlaczego on chce to uczynić. W ciągu ostatnich dni
uświadomił sobie, że życzy sobie, by ona tę prawdę poznała. Zanim poprosi ją ponownie o
rękę, wszystko między nimi zostanie do końca wyjaśnione.
Na drugi dzień rano Lucinda otworzyła oczy i znalazła na poduszce pasową różę.
Oczarowana, wyciągnęła rękę i wzięła delikatny kwiat. Gdy trzymała go dłoni, w kropelkach
rosy drżących na jego płatkach załamywało się światło słońca.
Zachwycona usiadła i odsunęła kołdrę. Tutaj, w Lester Hall, każdego ranka
znajdowała taki wyraz hołdu gdzieś w swoim pokoju.
Ale na poduszce...?
Wciąż się uśmiechając, wstała.
Piętnaście minut pózniej znalazła się w pokoju śniadaniowym, gdzie przy stole czekał
na nią Harry. Jego ojciec, inwalida na wózku, wstawał dopiero około dwunastej, a Em
przyzwyczajona do miejskiego trybu życia, o jedenastej. Heather i Gerald natomiast
poprzedniego wieczoru oznajmili, że rano udadzą się na konną przejażdżkę. Lucinda i Harry
byli więc sami.
- Dzień dobry.
Lucinda, promiennie uśmiechnięta, podeszła do stołu i usiadła na krześle, które
odsunął dla niej kamerdyner. Przy dekolcie miała pasową różę, której płatki tuliły się do jej
piersi. Harry nie odrywał wzroku od Lucindy od chwili, gdy zjawiła się w pokoju.
- Dzień dobry - odpowiedział i poruszył się na krześle.
- Myślałem o tym, żeby przed naszym powrotem do miasta i odwiedzić stadninę. Czy
zechcesz mi towarzyszyć i być m o -że odnowić znajomość z Thistledown?
- To Thistledown jest tutaj? - zapytała Lucinda, sięgając po imbryk.
Harry potwierdził skinieniem głowy i napił się kawy.
- Czy stadnina znajduje się daleko?
- Zaledwie o kilka mil drogi od domu.
- Pojedziemy konno?
- Nie, wezmiemy dwukółkę.
Dwadzieścia minut pózniej, wciąż ubrana w liliową suknię spacerową i z różą przy
dekolcie, Lucinda siedziała obok Harry'ego w dwukółce.
- Nie spędzasz wiele czasu w Londynie? - zapytała.
- Tak niewiele, jak to tylko możliwe. Jednak - dodał, krzywiąc się - prowadząc
stadninę, człowiek musi się pokazywać wśród dżentelmenów z towarzystwa.
- Ach... rozumiem - kiwnęła głową Lucinda. - Wbrew pozorom nie lubisz balów,
rautów i przyjęć i nie dbasz o dobrą opinię w oczach dam. Właściwie... to nie rozumiem,
czym zasłużyłeś sobie na taką złą reputację. A może... to tylko plotki?
Harry popatrzył na nią tak, że zadrżała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.