[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gałęzi drzew różowe i żółte ptaki. - Khada Khufi był grubiański i prawie nie mówił po shemicku. Na dodatek był gburem, jak wielu spośród tych drogich, importowanych niewolników. Nigdy nie potrafił docenić mych szczególnych umiejętności. - U szczytu pochyłego zejścia znajdował się okolony marmurowymi kolumnami ganek, od którego ciągnął się długi, niknący w oddali korytarz. Ruszyli dalej, a królowa kontynuowała swój monolog. - Wiesz, ludzkie uczucia to prawdziwa sztuka. Prastarzy uczeni przekazywali z pokolenia na pokolenie wiele cennych sekretów, choćby o maściach mogących wzmacniać doznania bólu lub, dla odmiany, rozkoszy. - Uniosła brwi i zaśmiała się w głos. - Któż jednak wie, gdzie kończy się rozkosz i zaczyna ból? Czy te doznania naprawdę się różnią? - Nachyliła się konspiracyjnie do Conana, który poczuł, że dwaj przyboczni również przybliżyli się do niego. - Mam na ten przykład bicz o pięciu końcach, a haczyki na każdym z nich posmarowane zostały różnymi substancjami, które dostając się do ciała wywołują odmienne sensacje. To doprawdy różnorodna, suta uczta bólu, feeria dojmujących doznań. Każdemu, kto zaznał tych niezwykłych emocji, rzucam wyzwanie, by spróbował potem choć raz, z przekonaniem stwierdzić, gdzie przebiega granica między uniesieniem a bólem. Gdy dotarli do wysokich, złoconych drzwi na końcu korytarza, Nitokar odwróciła się do Conana. - Naprawdę uważam, że to ci się spodoba. Uniosła dłoń, by pogłaskać go po policzku. - Oczywiście gdy coś ma się stać twym udziałem, czy tego sobie życzysz, czy nie, równie dobrze możesz spróbować czerpać z tego przyjemność. Jeden ze służących otworzył ciężkie odrzwia. Pokój za nimi przypominał raczej aptekę niż łożnicę, na stolikach stały rzędy słojów, fiolek i innych naczyń, a ściany obwieszone były dziwacznie wyglądającymi urządzeniami. Dla Conana nie było to miejsce, do którego mógłby wejść z własnej woli człowiek zdrowy na umyśle. Gdy królowa pociągnęła go za sobą, wyrwał się jej i z całej siły wbił łokieć w splot słoneczny idącego tuż za nim sługi. Poczuł jak miękki, tłusty brzuch eunucha ugina się, a jego łokieć dociera aż do warstwy silniejszych mięśni w głębi ciała, usłyszał też głośne sapnięcie mężczyzny. Gdy sługa zgiął się wpół, Conan odwrócił się i zdzielił go kolanem w twarz, po czym grzmotnął go jeszcze twardą jak kamień pięścią w nasadę karku. Mimo to eunuch nie usunął mu się z drogi, lecz chwiejąc się na nogach postąpił naprzód, usiłując na oślep pochwycić Conana w pasie. Możliwe, że grubas znajdował się pod wpływem jakiegoś uśmierzającego ból narkotyku Nitokar. Barbarzyńca schylił się, objął tamtego mocarnymi ramionami wpół i choć mężczyzna jął dziko wierzgać nogami, podzwignął go w górę. Potem skręciwszy całe ciało, trzasnął głową eunucha o framugą drzwi. - Ty nieokrzesany osiłku! Zobaczysz, będziesz cierpiał tak, że... zawołała Nitokar, ale nie interweniowała. - Straże, zbuntowany niewolnik. Aapcie go! Aach! Umilkła, gdy obity przez barbarzyńcę sługa potoczył się pod jej nogi i wypchnął ją za próg. To dało szansę działania drugiemu eunuchowi. Ostrożnie ominął swoją panią, przeskoczył nad leżącym kompanem i pobiegł za Conanem. Cymmerianin pognał w głąb korytarza, lecz usłyszawszy kroki służącego odwrócił się, by stawić mu czoła. Eunuch zdążył się uzbroić. Zabrał z komnaty królowej długi sztylet, którego faliste ostrze nie nadawało mu wyglądu oręża skutecznego w walce. Może miast budzić grozę miał po prostu inspirować doznania estetyczne. - No chodz! - rzucił Conan do służącego. - Gdyby nie to, że już jesteś eunuchem... Mężczyzna z gniewnym grymasem rzucił się w przód, trzymając nóż na wysokości pasa. Conan ciosem przedramienia zablokował pchnięcie, schwycił eunucha za rękę i szarpnął jaku górze. Wyrwał nóż z dłoni służącego i z rozmachem chlasnął ostrzem na ukos przez brzuch tamtego, po czym poderżnął mu gardło. Czubek noża zahaczył o ścięgno pod brodą eunucha i ostrze pękło. Conan odrzucił okrwawioną rękojeść i rzucił się do ucieczki. - Poddaj się barbarzyńco! Straże, brać go! Zmie przeciwstawiać się swojej królowej! Nitokar ponownie umilkła pochylając się nad leżącym, lecz żywym jeszcze niewolnikiem. Conan skręcając za załom korytarza, odwrócił się przez ramię i ujrzał Nitokar, która uniosła umazaną krwią dłoń do twarzy i przyglądała się jej wyraznie zafascynowana. Pomimo wołań królowej straże nie pojawiły się. Conan usłyszał jednak tupot kroków w korytarzu przed sobą. Rozpaczliwie poszukiwał innej drogi ucieczki. Jedne z pozłacanych drzwi w korytarzu były uchylone lub właśnie się zamykały. Bez wahania naparł na nie barkiem, zaciskając pięści, by stłumić opór kogoś, kto mógł znajdować się w środku. Pchnięte silnie drzwi odrzuciły szczupłą postać w głąb pokoju, oświetlonego migotliwym płomykiem pojedynczego kaganka. Conan rozpoznał w jego świetle młodą kobietę siedzącą nieruchomo na podwyższeniu. Nadal odziana była w ciemnozieloną szatę. Włosy miała rozpuszczone i krótkie brązowe kędziory muskały jej kości policzkowe. W komnacie prócz niej nie było nikogo. Dziewczyna mogła krzyknąć, ale tylko jęknęła i spojrzała na Conana. Być może szok wywołany jego grozną postawą odebrał jej mowę. Zwiadom, że jego szansę maleją z każdą chwilą, bezszelestnie zamknął za sobą drzwi i zaciągnął zasuwę. - Ostrzegam cię, nie krzycz. Jeżeli nie będziesz stawiać oporu, nic ci nie zrobię. - Skinęła głową i nieznacznie spuściła wzrok. - Masz krew na dłoni - rzuciła cichym, lecz opanowanym głosem. Spojrzał na swą zakrwawioną pięść. - Rzeczywiście. - Rozejrzał się po pokoju, a raczej łożnicy, w której nie było innych drzwi. Zauważył złotą miednicę, stojącą na stole i podszedł do niej. Na wpół odwrócony do dziewczyny, aby nie próbowała uciec, gdy się nachyli, zaczął doprowadzać się do porządku. - Na pewno słyszałaś krzyk w korytarzu. Skinęła głową. - Takie dzwięki płynące z komnat Nitokar to nic niezwykłego. - Conan otarł mokre ręce o brzeg arrasu wiszącego na ścianie opodal. - Jesteś córką króla? - Tak. Mam na imię Afrit. Z rozpuszczonymi włosami wyglądała prawie jak dziecko, choć rysujące się pod zielonym materiałem kształty były bez wątpienia kobiece. Przeszła obok Conana z majestatyczną, arystokratyczną pewnością, podniosła miskę ze stołu i wylała czerwoną od krwi wodę do otworu odpływowego w rogu pokoju. - Nie pytasz, czyja to krew? - rzucił Conan z lekkim rozbawieniem. - Nie martw się, królowa wciąż żyje... - Tym gorzej! Nie lubię jej. - Afrit odstawiła miednicę na miejsce i spojrzała zuchwale w niebieskie, zimne oczy barbarzyńcy. - Jeżeli solidnie jej dopiekłeś, zrobię wszystko, by ci pomóc. - Tak, to naprawdę grozna żmija. - Grozna? - Syknęła księżniczka i podeszła do Conana. - Ta suka otruła moją matkę, aby zająć jej miejsce u boku Ebnezuba, a teraz zabija i jego. Zatruwa swoim jadem cały dwór, a ja nie mogę nic zrobić, by ją powstrzymać! Choć dziewczyna była drobnej budowy, Conan wstrząśnięty jej emocjonalnym wybuchem uniósł rękę, usiłując ją uspokoić. Ostatecznie jednak dotknął delikatnie jej twarzy i pogłaskał po włosach. Z oczu Afrit pociekły strużki łez. - Już dobrze, uspokój się. - Księżniczka z oburzeniem odtrąciła jego dłoń i otarła wilgotne policzki. - Ty głupcze! Czemu miałbyś przejmować się troskami potężnych? - Odwróciła się do niego plecami. - Oto ja, dziecko nieledwie, obnażam swą duszę przed człowiekiem z pospólstwa. Na [ Pobierz całość w formacie PDF ] |