[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kobietom. Nie potrzebowała uroczych kłamstewek. Pragnęła od Josha... właściwie nie bardzo wiedziała, o co jej chodzi. Miała zamiar wypożyczyć sobie na jakiś czas tylko jego nazwisko i nigdy nie przypuszczała, że pojawi się on we własnej osobie i zostanie rycerzem jej sprawy. Teraz nie była pewna, co robić, wiedziała tylko bardzo dokładnie, czego nie chce - rozpaczliwie nie chce zatracić czujności i zbytnio go polubić... I nie powinien sądzić, że ona potrzebuje komple- mentów, a tak się właśnie zachowywał. Odwróciła się, by mu to powiedzieć. Spojrzała w jego oczy barwy przydymionego bursztynu i nie dostrzegła w nich uprzejmej protekcjonalności, lecz rzeczywisty po- dziw i coś jeszcze... coś gwałtownego i żywiołowego. Słowa zamarły jej na ustach. - Dziękuję za komplement, Josh - bąknęła w końcu. S R - Chodzmy. - Wziął ją pod ramię. - Zgodnie z obyczajem musimy się przywitać z gospodarzami, zanim zaczniemy się bawić. Wiem, że byłabyś zmartwiona, gdybyś spotkała Taren- tona, mając ubrudzony podbródek i tłuste plamy na tej pięknej sukni. Spojrzała na niego, by sprawdzić, czy Josh mówi to serio. Ale oczywiście nie. Rzadko bywał poważny. - Chodzmy, jestem gotowa - oświadczyła, opierając się o jego ramię. %7łałowała, że nie może powiedzieć tego z większym prze- konaniem. W istocie nie była gotowa, by dotrwać do końca barbecue. Przerażał ją ten cały dzień udawania na oczach zgromadzonych licznie członków wielkiej rodziny Tarenton Toys. Cały dzień starań, by wszyscy uwierzyli, że ona i Josh staną przed ołtarzem za kilka miesięcy. A to przecież nie jest możliwe. Ale chyba nie całkowicie niemożliwe, jak zorientowała się wkrótce. Josh spokojnie poprowadził ją w kierunku Ta- rentonów. Uśmiechała się do Hazel Tarenton, przyjmując jej gratulacje. Ellen nawet łatwo przychodziło udawanie, że jest przyszłą żoną Josha. - Zawiadomię panią, kiedy tylko ustalimy datę - obiecy- wała. - Już sobie poszli - szepnął po chwili Josh z wyrazną ulgą. - Byłaś wspaniała, skarbie. Absolutnie przekonująca. Ellen nie była jednak zachwycona tą pochwałą. To chyba nie była tylko gra. Pamiętała pełne uwielbienia spojrzenia matki, gdy ojciec po dłuższej nieobecności pojawiał się wre- szcie w domu. Ta ślepa miłość sprawiała, że zaniedbywała dzieci, którym była tak potrzebna. Ellen nie chciałaby za nic S R przeżywać takiego uczucia. Inaczej wyobrażała sobie własne życie. - Chwalisz mnie za to, że staję się wytrawną kłamczucha? - Uśmiechnęła się. - A kto powiedział, że kłamiesz? Obiecałaś tylko pani Tarenton, że ją zawiadomisz o dacie naszego ślubu. Jeśli nawet nie dodałaś, że szansa, iż do tego dojdzie, wynosi 0 do 99, to nie znaczy jeszcze, że kłamałaś. Potwierdzi ci to każdy dziesięcioletni chłopiec. - Sprawy zaszły o wiele dalej, niż myślałam - odparła z westchnieniem. - Nie trać wiary w siebie, skarbie - pocieszał ją. - Walka z niesprawiedliwością rzadko może być czysta i łatwa. A te- raz chodzmy coś zjeść. - Pociągnął ją za sobą. -1 wiesz co? - Co? - Słyszałem, że odbędą się tutaj zawody w łapaniu wy- smarowanego tłuszczem prosiaka. Założę się, że ty go zła- piesz. - Mówisz tak, żeby mnie podnieść na duchu, Josh. Ale zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni. Cały świat sądzi, że ja już złapałam coś równie atrakcyjnego. Niektóre dziewczę- ta, z którymi się spotykałeś, myślą, że wyślizgujesz się z rąk równie łatwo, jak natłuszczone prosię. Tak mi przynajmniej mówiły. Dziesięć minut pózniej siedzieli przy ogrodowym stole, a na ich talerzach piętrzyło się pieczyste z sałatką kartoflaną i pieczoną fasolą. Josh, przyglądając się jej żółtej sukni, sięg- nął po stos serwetek. Zdenerwowanie Ellen powoli mijało. Miał rację, oceniając oczekiwania Tarentonów. Zaproszono ją tutaj, by dowiodła, że jest cząstką firmy, że do niej pasuje. S R Josh z wielką galanterią starał się ją bawić, więc powoli pozbywała się swojej sztywności. - Myślałam, Josh, że chcesz zaszaleć i usmarować się... - Wskazała serwetki, które jej podał. - Zrobimy to, skarbie - obiecał. - Zrobimy. Ale jest je- szcze wcześnie. Serwetką wytarł sos, który spływał jej po brodzie. Mrug- nął do niej. Ellen nie mogła się powstrzymać i również pu- ściła do niego oko. Chwyciła serwetkę i też zaczęła wycierać mu usta. W tym momencie rozległ się trzask migawki i obok siebie zobaczyli fotografa. - Och, nie... To pan Tarenton zamówił te zdjęcia... - za- jęczała, - No, to prześlemy mu ładny obrazek, skarbie. Josh otoczył ją ramieniem i przytulił. A potem po- chylił się i zaczął ją całować. Tego fotograf jednak nie uchwycił. Ale za to utrwalił moment, kiedy Josh na parkiecie próbował ją nauczyć tańca teksańskiego, a także chwilę, gdy karmili się wzajemnie kawałkami ciasta na pokazie wy- pieków, jaki urządziła pani Tarenton. Właściwie Ellen mia- ła niekiedy wrażenie, że człowiek z aparatem fotograficz- nym cały czas ich śledzi, jak gdyby na tym przyjęciu byli jedyną parą godną zainteresowania. Szybko jednak odrzuciła tę myśl. Josh natomiast był w swoim żywiole. Potrafił cieszyć się każdą chwilą i Ellen zorientowała się, że jego obecność na- wet ją rozweseliła. Pomyślała, że bardzo miło i sympatycznie można spędzić cały dzień w jego towarzystwie. Zastanawiała się, czy to samo czuła Penny w ciągu tych trzech miesięcy, gdy byli razem, ale wolała o tym długo nie myśleć. Intereso- S R wało ją raczej, czy pan Tarenton da jej kilka odbitek zrobio- nych zdjęć. - Dobrze się bawisz? - szepnął jej Josh do ucha, obejmu- jąc ją w talii. Przymknęła oczy i skinęła głową. Nawet jeśli tylko na pokaz nie odstępował jej na krok przez cały dzień, było to bardzo przyjemne. - A co teraz? - zaciekawiła się. - Zgłosiłem nas do wyścigu - oświadczył. Poczuła, że chwyta ją i bierze na ręce. - Josh... - Objęła go, żeby nie upaść. - Jeśli chcesz mnie nieść, bo domyślasz się, że mam coś przeciwko twoim wspa- niałym pomysłom, to masz rację. Czy kiedykolwiek widzia- łeś, że biegam? - Czy chcesz mi dać do zrozumienia, że chociaż przez cały dzień wykazywałaś tyle energii, szukasz teraz we mnie oparcia? - zażartował. - Biegam jak kaczka - szepnęła. - Jako czarodziejka z Tarenton Toys mogę robić cuda z cyframi, personelem, pla- nem pracy, ale biegam jak kaczka. - Uśmiechnęła się do niego, najwyrazniej niezbyt zażenowana tym mankamentem. W końcu istotnie była czarodziejką z Tarenton Toys. I cze- góż miałaby się wstydzić? - Wciąż jeszcze chcesz zobaczyć, jak biegam? - No cóż, skarbie... - Uśmiechnął się do niej, niosąc ją do linii startu. - Pewnego dnia chętnie sprawdzę teorię kaczki, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ] |