[ Pobierz całość w formacie PDF ]
barwami na zewnątrz. Zciany pomalowano na biało, wysokie sufity - na niebie- sko i złoto, a wielkie, rzezbione, drewniane kolumny wznosiły się, wspierając bogato zdobione sklepienia, formujące wąskie korytarze i intymne zakątki. Gdy powitanie dobiegło końca i służba rozeszła się do swoich zajęć, Sza- rif zaproponował, że pod nieobecność dzieci oprowadzi ją po posiadłości. - A dokąd się wybrały? S R - Na popołudniową wycieczkę - odparł - ale niebawem wrócą na podwie- czorek. Z widoczną dumą pokazywał jej dzieła sztuki znajdujące się w pałacu: obrazy, rzezby, zbroje, broń. Jesslyn była zachwycona zabytkami: starożytnymi rzezbami greckimi i rzymskimi, zachowaną w idealnym stanie bizantyjską mozaiką nagrobną, ogromnym, szkarłatnym kilimem, którego styl wskazywał na pochodzenie ot- tomańskie. - Zawsze tu były? - spytała. - Od pokoleń - odparł z uśmiechem. - Niektórzy, żeby oglądać bezcenne dzieła sztuki, chodzą do muzeów. Ja wśród nich dorastałem. Doszli do końca długiego korytarza, którego kamienną podłogę oświetla- ły promienie słońca wpadające przez wysoko umiejscowione okna. Kremowo- złoty sufit odbijał jasne, przedpołudniowe światło, rzucając na ściany roz- iskrzone kółka i rozety. Nie zdążyli jeszcze skręcić za róg, gdy do uszu Jesslyn dotarł szmer fontanny i, rzeczywiście, za łukowatymi drzwiami ich oczom ukazały się kamienne schody, którymi zeszli do salonu. Na widocznym z niego dziedzińcu stała fontanna. - Pewnie przyjmujesz tu gości - powiedziała olśniona. Pomieszczenie emanowało elegancją i spokojem. Każdy detal był przemyślany. Słodkawo- ostry, różany zapach, skąpane w słońcu wielkie, szklane drzwi, kremowe oto- many, ustawione tak, by tworzyły wygodne kąciki do rozmów. - Ty będziesz mogła tu przyjmować gości. To część twojego mieszkania. Przeszła za kanapą, na której piętrzył się stos haftowanych, jedwabnych poduszek. Odruchowo nachyliła się, by dotknąć jednej z nich. Wypełnienie okazało się rozkosznie miękkie. S R - Zlicznie tu - szepnęła, niezdolna ukryć zachwytu. Od sześciu lat żyła w tak spartańskich warunkach, że tutejszy luksus przerastał jej wyobrażenie. - Jak dla księżniczki! - To było mieszkanie Dżamili i Aman. - Naprawdę? - Wyprostowała się i odwróciła do niego. Skinął głową twierdząco. Z bólem w sercu popatrzyła na pokój i przyległy ogród. - To może nie powinnam tu się wprowadzać? - Zachowałabyś się niegrzecznie, gdybyś się nie wprowadziła. Moje sio- stry bardzo cię kochały. Bardzo by chciały, żebyś tu zamieszkała. Mrugnęła, by powstrzymać łzy, odetchnęła gwałtownie i dotknęła manda- rynkowej poduszki. - O ile nikt nie uzna tego za uchybienie. Nie chciałabym nikogo urazić. - Nikogo nie urazisz. Nie wiedziała, czy powinna się roześmiać, czy rozpłakać. Uśmiechnęła się niepewnie i otarła łzę. - Zwykle nie wzruszam się tak łatwo. - To był wstrząs dla nas obojga. - Też tak się czujesz? - Jak mógłbym inaczej? Byliśmy sobie tak bliscy. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Przeszedł ją dreszcz wspomnień i cierpienia. Przecież była taka, która znała go lepiej: jego matka. Ona zawsze wiedziała, że Szarif poświęci Jesslyn dla kariery. Dla tronu. Poświęci miłość. I poświęcił. Zrobiło się jej lodowato zimno. Zaczęła rozcierać ramiona. - To pokaż mi książki. Muszę przygotować popołudniowe zajęcia. S R - Dziś nie będzie lekcji. Poświęć ten czas na zapoznanie się z dziećmi i rozgoszczenie się w nowym miejscu. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. - O, pewnie dzieci wróciły - powiedział Szarif. Zamiast nich w drzwiach stanął jednak kamerdyner. - Wasza Wysokość, pilny telefon. - Nie ma jeszcze dzieci? - Nie ma, Wasza Wysokość. - Od godziny powinny już być w domu. - Myślę, że telefon dotyczy właśnie tej sprawy - odrzekł kamerdyner, po- chylając głowę. Wyraz twarzy Szarifa nie zmienił się, ale dało się odczuć, że atmosfera stała się napięta. - Przepraszam cię na chwilę - powiedział. - Oczywiście, rozumiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |