[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wschodnio azjatycka Strefa Wspólnego Dobrobytu. Jednakże przerzucono nas do Ligonu. W Ligonie było spokojnie. Wtedy były to jeszcze tyły frontu. Skierowano mnie na budowę kolei, gdzie pracowali angielscy i holenderscy jeńcy. Panował tam okropny klimat, szalała dyzenteria. Brałem udział w pacyfikacji pewnej wsi, gdzie znajdowali schronienie i opiekę wrogowie naszego imperium. Sprawiło mi to satysfakcję, bo niedaleko tej wsi zginął mój przyjaciel, którego imienia nie pamiętam. Srogo się zemściliśmy. Staliśmy po dwóch stronach osady i gdy inni podpalali domy, strzelaliśmy do tych, którzy próbowali uciec. Gdyby ktoś mnie spytał, czy czuję skruchę, odrzekłbym, że wyższa sprawiedliwość wymaga poświęceń. Ci, których męczy sumienie, są niebezpieczni na polu walki. Jestem przekonany, że nieszczęściem japońskiej armii imperialnej jest zbytnia łagodność podczas walki z przeciwnikiem. Gdyby nasi wrogowie bardziej się bali, wcześniej by się poddali i w rezultacie przelano by mniej krwi, i japońskiej, i krwi naszych przeciwników. Myślicie, że przez te wszystkie lata stałem się dzikim zwierzęciem, pozbawionym zdolności myślenia jak dzieci wychowane przez wilki? Jestem przekonany, że nie zamieniłem się w zwierzę. Ale miałem mnóstwo czasu na rozmyślania. Zrozumiałem, że na tym świecie tylko rozumne okrucieństwo może przynieść nam pokój. Jakakolwiek słabość prowadzi do pojawienia się różnych opinii, a różnorodność poglądów prowadzi do bałaganu i, w konsekwencji, do sporów i śmierci zarówno ludzi, jak i samej idei. Jestem przekonany, że gdyby mój punkt widzenia podzielało tysiące żołnierzy i oficerów imperatorskiej armii, to nasz hart ducha i umiejętność przeciwstawiania się trudnościom, niewyobrażalne wręcz dla innych nacji, pozwoliłyby stworzyć nową armię, przed którą wrogowie musieliby ugiąć się jaka trzcina na wietrze. Na tym kończę swe rozważania i przechodzę do opowieści o moim życiu. W sierpniu 1945, po ciężkich walkach w dolinie Ligonu, nasz pułk został skierowany na odpoczynek i reorganizację w górzyste rejony na wschodzie kraju. Otrzymaliśmy dwa tygodnie odpoczynku, który był nam bardzo potrzebny. Nasz oddział stał na przedmieściach miasteczka Tangi, mogliśmy chodzić do miasta. Od czasu, gdy flota amerykańska przechwyciła inicjatywę na oceanicznych szlakach komunikacyjnych, angielskie wojska miały lepszy sprzęt i przeważały nad nami siłą bojową. Mimo to z nadzieją patrzyliśmy w przyszłość, bo wiedzieliśmy, że duch bojowy naszej armii i tajna broń, nad którą pracowali japońscy uczeni, pomogą nam pokonać przejściowe trudności. Muszę nadmienić, że w naszym oddziale niestety nie wszyscy podzielali mój punkt widzenia, jednakże nasi dowódcy wyróżniali się odwagą i nie ustawali w wysiłkach, by dać nam pewność zwycięstwa. W te dni wszedłem w konflikt z młodszym lejtnantem Makino. Podczas prywatnej rozmowy ze mną i jeszcze dwoma podoficerami z naszego oddziału, lejtnant Makino stwierdził, że przegraliśmy wojnę i nasze imperium przez długie lata będzie płacić za przestępstwa samurajów i generałów. Jako jedyny z obecnych sprzeciwiłem się mu stanowczo, mimo że było on moim towarzyszem broni. Rozumiałem, że jego słowa spowodowane są zmęczeniem i upadkiem ducha bojowego. Gdybym był cywilem, zapomniałbym o tej rozmowie, ale wiedziałem, że w godzinie ciężkiej próby bojowej słowa lejtnanta Makino mogą wywrzeć demoralizujący wpływ na oddział. Postanowiłem więc w wolny dzień udać się do sztabu żandarmerii wojskowej kempetai, by zasięgnąć tam rady u któregoś z oficerów. Postanowienie to zrealizowałem w najbliższy wolny dzień. Wychodząc na przepustkę powiedziałem kolegom, że zamierzam odwiedzić garnizonowy dom publiczny, ale w rzeczywistości nic takiego nie miałem w planach. W kempetai zaprowadzono mnie do pułkownika dowódcy okręgu, i opowiedziałem mu o rozmowie w oddziale. Tego samego dnia lejtnanta Makino doprowadzono do kempetai. W niedługim czasie został przesłuchany i rozstrzelany jako zdrajca. Sądzę, że w batalionie nikt nie dowiedział się o mojej wizycie w kempetai, chociaż niektórzy domyślali się tego. Gdy po dwóch tygodniach wróciliśmy na front ktoś strzelił do mnie z tyłu, cudem uniknąłem trafienia. Ciężkie walki, które rozpoczęły się po naszym powrocie na front, toczyły się na linii pasma gór, gdzie okopaliśmy się. Pogoda była kiepska, padały deszcze, woda wlewała się do okopów. Z drzew cały czas spływały ciężkie krople. Wiedziałem, że to moja ostatnia walka, bo za plecami mieliśmy ogromne, długie jezioro, którego nie byliśmy w stanie przepłynąć, a Anglicy mieli nad nami przewagę liczebną, mieli dużo samolotów, podczas gdy my już praktycznie nie mieliśmy lotnictwa. Anglicy zaczęli atak o świcie, po przygotowaniu artyleryjskim. Udało nam się odeprzeć atak piechoty, gdyż mieliśmy jeszcze karabin maszynowy. Jednakże straty naszego oddziału były wielkie. Muszę jednak dodać, że mimo to podczas walki czułem uniesienie, bez względu na głód i zmęczenie. Nocą dotarł do nas czwarty oddział pod dowództwem sierżanta Aoki. Aoki wyglądał jak uczeń. Przeprosił, że przybył tak pózno. Teraz było nas wszystkich razem trzydziestu sześciu ludzi. Mniej więcej koło dziewiątej usłyszałem pierwsze rozkazy wydawane po angielsku. Kule wbijały się w ziemię wzdłuż linii okopów. Wykrzykiwałem po kolei imiona moich żołnierzy, a każdy, kto był żywy odpowiadał mi krótkim Haj! . Potem krzyknąłem, że jeśli Anglicy podejdą [ Pobierz całość w formacie PDF ] |