[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ktoś potrafiłby przebić się przez litą skałę z taką łatwością, jak kret przez świeżo spulchnioną ziemię. Nie mając takiej mocy, Cymmerianin zsunął się do wody i zaczął posuwać się naprzód. W jednej wysoko uniesionej ręce trzymał latarnię, w drugiej miecz. Wciąż czujnie się rozglądał i badał stopą dno, zanim zrobił kolejny krok. Dobrze, że był ostrożny. Z każdą chwilą odór stawał się coraz silniejszy i teraz zaczął słyszeć oddech, z pewnością nie własny. Wciągnął powietrze i zamarł; tamten odgłos nie ustał. Znów ruszył przed siebie; to, co czyhało w ukryciu, nagle wpadło na pomysł, by przestać oddychać. Conan poczuł chłód, bynajmniej nie tylko z powodu zimnej wody. To coś wiedziało, że nadchodzi. Mogło wybrać sobie moment i miejsce do ataku. Jemu pozostawała tylko krótka chwila na reakcję i zapewne coraz mniejsza przestrzeń. Ale mimo wszystko, wolał to od pościgu przez całą grotę za czymś nieznanym. Jeszcze gorzej, gdyby to coś grasowało w ciemnych tunelach, dybiąc na łatwiejszą zdobycz. Cymmerianin przebył najwęższą część korytarza bez przygód. Zdawało mu się, że słyszał gdzieś z boku i przed sobą dalekie drapanie, ale pamiętał, że w oddali od tunelu odchodzi kilka suchych odgałęzień. Zrobił następny krok i& korytarz wypełnił się szkaradnym wrzaskiem, a coś ogromnego runęło wprost na niego. Woda rozprysła się wokół, latarnia zgasła z sykiem i pole walki pogrążyło się w ciemności. Conan od razu zorientował się, że ma do czynienia z dwoma napastnikami. Jeden, odważniejszy od swego towarzysza, złapał Cymmerianina za lewe ramię i próbował je wykręcić, rozorać pazurami i wyrwać jednocześnie. To osłabiło jego chwyt. Conan odrzucił go biodrem, oswobodził się z uścisku i pchnął przeciwnika na ścianę. Zyskał tylko chwilę spokoju, ale to wystarczyło. Zacisnął pięść i grzmotnął w ciemność tam, gdzie powinno być gardło napastnika. Drugą ręką wyprowadził cios mieczem. Ciął niezgrabnie, pod niewygodnym kątem, lecz z wielką siłą. Zwieżo naostrzona klinga z aquilońskiej stali przecięła w poprzek kark kreatury tuż przed nim. Rozległ się ryk i fetor zgniłego oddechu uderzył Conana w nozdrza. Pierwsza bestia spróbowała ataku z tyłu. Ale znów nie zacisnęła porządnie chwytu, bardziej skora do zranienia swej ofiary. Conan wyrzucił w przód obie nogi, potężnym kopnięciem odepchnął przeciwnika przed sobą i natychmiast cofnął się, by przygnieść do ściany napastnika wiszącego mu na plecach. Rozległ się trzask pękającej czaszki i uścisk potwora osłabł. Conan miał teraz jedną rękę wolną. Wyszarpnął sztylet i zaczął wściekle dzgać bestię. Tym razem ryk i smród oddechu zmieszały się z fontanną krwi. Conan dzgnął jeszcze raz. Znów trysnęła krew, ale nie usłyszał kolejnego ryku. Wyszedł spomiędzy prześladowców i uniósł miecz. Sieknął raz w prawo, raz w lewo i poczuł rozstępujące się pod ciosami kości. W tunelu pozostało już tylko echo okrzyków śmierci i bulgot wody, omywającej dwa owłosione ciała. Prąd strumienia szybko unosił w dal dwie krwawe smugi. Conan schował broń i wyszedł z wody. Nie ucierpiał wskutek starcia, choć czuł się tak, jakby walono go maczugą i chłostano pokrzywami. Cokolwiek go zaatakowało, było silne, szybkie i niezbyt inteligentne, ale z pewnością zbyt niebezpieczne, by włóczyć się tunelami groty. To podsuwało mu jeszcze jedno pytanie, które postanowił zadać Scyrze i zażądać odpowiedzi, zanim wręczy jej kryształ. Dotknął sakiewki i uspokojony, że kamień jest na swoim miejscu, rozpoczął następny etap wędrówki przez grotę. Conan nie mógł ponownie zapalić latarni, ale właściwie już jej nie potrzebował. Reszta drogi do komnat Scyry była tak prosta, że nawet początkujący złodziej pokonałby ją bez światła. Sińce i zadrapania Cymmerianina dopiero zaczynały pulsować, gdy stanął u drzwi Scyry. Wyciągnął sztylet z pochwy, odwrócił go i zastukał rękojeścią. Ledwo dosłyszał kroki, drewniane drzwi były grube i miały mosiężne okucia, które miejscami tworzyły dziwaczne figury jakby pismo runiczne w nie znanym Cymmerianinowi języku. Rozległ się cichy dzwięk, ani chybi uchylanego judasza, potem świst głębokiego wdechu, wreszcie odgłos odciąganego rygla. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem, głośnym jak okrzyk wojenny całej armii. W progu stała Scyra w niedbale narzuconej skórzanej opończy i ze sztyletem w dłoni. Spod okrycia wystawały jej bose stopy i łydki tak zgrabne, jak Conan podejrzewał. Odzienie nie pozostawiało też żadnych wątpliwości, że ciało pod nim jest nagie. Conan! Co cię tu sprowadza? Ciekawość. Co cię tak ciekawi? Moja osoba? W ustach innej kobiety mogłoby to zabrzmieć zalotnie. Ale śmiertelnie poważny wyraz twarzy Scyry i ton jej głosu przeczyły temu wrażeniu. Coś, co zabrałem z bossońskiej karawany. Teraz ty mnie zaciekawiasz. Nie tylko słowami, lecz i twoim wyglądem. Spadłeś z urwiska? Czy ojciec nie mówił, że wędrówki naszymi tunelami są niebezpieczne? Zaprosiła go do środka. Conan przestąpił próg. Bardziej, niż mu się wydaje odparł. Trzyma tutaj dzikie małpy? Scyra wytrzeszczyła oczy. Tymczasem Conan opisał napastników najlepiej, jak potrafił. W ciemności nie mógł się im przyjrzeć zbyt dokładnie. Zanim skończył, Scyra pobladła. Przez chwilę nie odzywała się. Spotkałeś chakany powiedziała wolno. Piktyjscy czarownicy oswajają je, a potem używają do tropienia& i zabijania. Te stworzenia nie mają tu wstępu. Powiedz to temu, kto je przysłał odrzekł szorstko Conan. A na razie, trzymaj drzwi dobrze zawarte, a sztylet pod ręką. Albo przygotuj jakieś zaklęcie, o ile znasz takie, które wystarczy przeciw tym bestiom. Taki stwór wyrwałby ci kończynę za kończyną i nawet by się nie zasapał. Przez moment wydawało się, że Scyra zemdleje. Opończa zsunęła się z jej ramion i nawet nie zauważyła, że Conan ją poprawił. Usiadła, jakby nie mogła ustać na nogach i na chwilę zwiesiła głowę. Pokój z Piktami zerwany? zapytał Conan, siadając obok niej. Miał ochotę krzyknąć, ale zmusił się, by powiedzieć to spokojnie jak do dziecka. Scyra była mądrą i odważną kobietą, lecz dzisiejszej nocy dotarło do niej zbyt wiele złych wieści naraz. Skoro napuścili na nas chakany, to możliwe odpowiedziała. Po co jeszcze przyszedłeś? Conan wyciągnął kryształ. Scyra wytrzeszczyła oczy szerzej niż przedtem, ale jej głos pozostał spokojny. To zabrałeś z karawany? Tak. Było solidnie zamknięte i dobrze strzeżone. Trzej Bossończycy gotowi byli oddać za to życie. Rozumiem dlaczego. Więc powiedz mi, żebym ja też zrozumiał. Wątpię, byśmy mieli czas na zagadki. Wzdrygnęła się. To prawda, nie mamy czasu. Sięgnęła po kryształ. Conan zawahał się na moment. Jeśli to kamień magiczny i da jej nową moc, by& Ale jego miecz i sztylet były gotowe, żeby poradzić sobie ze Scyrą lub z czymkolwiek, w co zechciałaby się zamienić. Wyciągnął sztylet i oparł drugą dłoń na rękojeści miecza. Przez chwilę zdawało się, że Scyra widzi tylko stal i nie może wymówić słowa. Potem znów wyciągnęła rękę i Conan położył na jej dłoni kryształ. Cisza trwała tak długo, iż Cymmerianin zaczął się obawiać, że następne chakany znajdą swych martwych towarzyszy i wyruszą na łowy, by się zemścić. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |