[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeszłości w dalekim Glathrielu jedna z takich istot omal nie pozbawiła jej życia.
Jeden z centaurów dotarł do miejsca, w którym dostrzegli plamę na śniegu.
Mavra pozostała nieco z tyłu, czując się trochę rozdrażniona tym, że była bezrad-
na w tej sytuacji. Poza tym, mimo całej swej wagi, była mniejsza od mężczyzn,
chociaż tak samo zwinna.
Pozostała w tylnej straży z mieczem w pogotowiu. Znowu założyła okulary,
ponieważ już zaczynały ją piec oczy.
 Pułkowniku!  zawołał centaur stojący nad urwiskiem, i głos jego odbi-
jał się echem od pobliskich skał.  Trzech, nagi myśliwi. Strasznie poharatani.
69
Zabito ich na górze i zrzucono ze skały. Leżą czterdzieści, pięćdziesiąt metrów
niżej, u stóp urwiska.
Nie usiłował ściszać głosu. Jeżeli zabójcy byli w pobliżu, i tak już pewnie
wiedzieli o ich obecności.
Asam zastanawiał się przez chwilę, a potem cofnął się i wrócił do Mavry.
 Czy mogli to zrobić mieszkańcy Gedemondasu?
 W żadnym razie  zaprzeczyła gwałtownie.  Jeżeli zechcą, byś umarł,
wskazują na ciebie palcem, a ty po prostu padasz trupem.
 Tak też myślałem  mruknął Asam i zawrócił w stronę schroniska.
 No, dobrze, chłopaki. Zajrzyjmy do środka.
Zbliżali się do schroniska bardzo wolno i ostrożnie. Najbliższy z nich był już
o kilka metrów od drzwi. Mavra właśnie zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy
wszyscy znalezli się na otwartej przestrzeni dwadzieścia, trzydzieści metrów od
wznoszącego się nad nimi występu skalnego. Tam coś było, jakiś cień, coś nie
tak. . .
 Asam!  wrzasnęła.  Z tyłu, z góry!
W tym momencie napastnicy zeskoczyli z półek skalnych i zaczęli spadać ku
nim. Było ich ponad tuzin. Niektórzy uzbrojeni w dzidy, inni w kusze i miecze.
Ubrani byli w brudnordzawe mundury.
Nie potrafili fruwać. Było to raczej kontrolowane opadanie. Mogli dokonywać
pewnych manewrów. Wydawali niesamowity pisk, jak wysokie, wibrujące tony
kobzy.
Dwóch z nich, uzbrojonych w kusze, wystrzeliło swoje pociski w locie, strzały
jednak nie sięgnęły celu i zaryły w śniegu. Jodl i jeszcze jeden centaur, stojący
nieco z boku, odwrócili się i unieśli kusze. Nie chybili. Siła pocisków dilliańskich
była tak duża, że dwaj trafieni napastnicy jakby cofnęli się w locie. Uderzyli o
skalną ścianę i dalej już spadali bezwładnie.
W tym samym czasie, pozostali napastnicy byli już na dole. Dwaj rzucili się
na Asama. Byli mali, ale niezmiernie silni. Jeden zaatakował głowę, drugi grzbiet.
Pułkownik wspiął się na tylnych nogach i odwrócił się, strącając napastnika z
grzbietu. Odrzucił łuk, chwycił drugiego za grozne, wyciągające się ku niemu
szpony i całą siłą swych potężnych ramion cisnął nim o skałę.
Zanim Mavra zdążyła zorientować się w tym, co się dzieje, któryś z atakują-
cych zwrócił się ku niej. Odczekała chwilę, a następnie ruszyła do przodu, uno-
sząc oburącz miecz.
Napastnik nadział się na nastawione ostrze. Trysnęła gęsta, czerwona ciecz.
Stwór nie zginął jednak od razu. Na jego wykrzywionym, obrzydliwym pysku
malowała się przemożna nienawiść. Zdołał jakoś unieść prawą rękę zbrojną w
ostrą dzidę, podczas gdy ciężar jego ciała, nadzianego na miecz, spowodował, że
Mavra straciła równowagę. W ułamku sekundy musiała podjąć decyzję. Przewra-
70
cając się mogła uczynić tylko jedno: przyspieszyła upadek i przetoczyła się. Dzida
przebiła jej grubą, futrzaną kurtkę. Poczuła przeszywający ból w lewym boku.
Była zbyt wściekła, żeby zwracać na to uwagę. Zerwała się tak szybko, jak
tylko potrafiła, i zobaczyła, że istota przebita mieczem wciąż wiła się i coś beł-
kotała. Opanowała ją furia. Uniosła się na zadnich nogach i opadła przednimi,
uzbrojonymi w ciężkie podkowy, raz, drugi i trzeci, miażdżąc przeciwnika.
Tymczasem wszyscy napastnicy byli już na ziemi i włączyli się do walki. Wal-
czyli skutecznie. Dwa centaury leżały martwe, a z ich ciał sterczały dzidy i groty
kusz. Asam wciąż się bronił, chociaż z długiej rany na lewym boku obficie ciekła
mu krew. Stawał dęba, obracał się, atakował, wznosząc bojowe okrzyki. Jednemu
ze stworów udało się uskoczyć i starał się wzbić w powietrze, równocześnie celnie
rzucając dzidą. Ale rozszalały pułkownik tylko się skrzywił, bardziej z furii niż z
bólu. Odwrócił się, wyszarpnął ostrze ze swego boku i cisnął dzidą w unoszącego
się już w powietrzu napastnika. Broń ugodziła przeciwnika, który zachwiał się w
locie, a następnie runął jak kamień w dół urwiska.
Mavra zapomniała o bólu w bitewnym zamęcie. Nagle skórzaste skrzydła ude-
rzyły ją w twarz i otrzymała tak potężny cios, iż zdawało jej się, że mózg jej wi-
bruje wewnątrz czaszki, po czym ogarnęła ją ciemność. Nawet nie czuła, że pada.
* * *
Miała wrażenie, jak gdyby topiła się w morzu gęstego płynu, nie wiedziała,
gdzie jest góra, a gdzie dół. Nie widziała nic poza mokrą, wirującą masą ota-
czającą ją wokół. Starała się walczyć, starała się pokonać ten przemożny, przy-
gniatający ją ruch, nie mogła jednak nic zrobić. Pojawił się ból. Tępe pulsowanie,
przerywane ostrymi, ukłuciami, przed którymi nie potrafiła się obronić. Było jej
na zmianę gorąco i zimno. Walczyła z wirującą, mokrą masą, starała się ją ode-
pchnąć.
Zdawało jej się, że w tej masie był ktoś jeszcze, dziwne kształty i twarze na
przemian ukazujące się i znikające. Niektóre były straszne jak maszkary, zbliża-
jące się i oddalające, ale zawsze pozostające poza jej zasięgiem. Coś jazgotały i
przedrzezniały ją. Inne zjawy były bardziej znajome, choć nie mniej straszne.
Ogromne istoty podobne do kotów z rozpłomienionymi ślepiami, małe istotki
podobne do mułów z cierpieniem w oczach, miniatury, ogromne skorpiony, maja-
ki z przeszłości.
Wśród tego wszystkiego pojawiła się drobna, bezbarwna postać odwrócona
do niej tyłem i nieświadoma tych okropnych rzeczy, które działy się dookoła.
Sięgnęła ku niej, starała się ją przywołać, ale ciecz, w której zdawała się unosić,
zupełnie to uniemożliwiała.
W końcu udało jej się krzyknąć. Był to krzyk przerażenia i bezradności. On
musi usłyszeć! Musi! Skoncentrowała cały swój umysł na tym osobniku.
71
Zatrzymał się. Chyba ją usłyszał i odwrócił się powoli. To była twarz Nathana
Brazila. Patrzył na nią bardziej znudzony niż współczujący.
 Brazil! Musisz mi pomóc  wyszeptała, wyciągając ku niemu rękę.
Uśmiechnął się, wyjął z kieszeni monetę i rzucił ją w jej stronę.
 Cieszę się, że mogę ci pomóc  odparł lekko.  Zawsze do usług. Teraz
muszę już iść. Wiesz przecież, że jestem bogiem. Mam zbyt wiele do roboty. . .
Odwrócił się i zanurzył we mgle, nie słysząc jej krzyku oburzenia. Pochłonęły
go wijące się, mleczne opary i zniknął jej z oczu.
Pozostała sama. Znowu sama, pogrążona w gęstej cieczy, wśród przepływają- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.